Książka, co do której miałam obawy, że mnie zawiedzie, mimo poleceń innych. Nie potrafiłam się jej jednak oprzeć, mimo że bardzo na początku mnie denerwowała.
Nie, żeby była zła. Po prostu – zaczyna się od rozmowy, dialogu, w którym brakuje myślników. Plik mobi przepatrzyłam wzdłuż i w szerz, czy aby nie jest uszkodzony. Myślałam, że przecież dialogi po angielsku się tak zapisuje. Ale i tam nawet jest cudzysłów!! Niemniej moje wkurzenie minęło po kilku stronach, kiedy dokładnie wczytałam się w historię bohaterów i w niej przepadłam.
„Normalni ludzie” to historia trudnej miłości, w którą zostaje wplątana para wówczas nastolatków. Okazuje się, że mimo życia w XX wieku konwenanse, pochodzenie jest ważne, nawet jeśli nie dla głównych zainteresowanych, to dla świata wokół nich. Trudno się im jest w tym wszystkim odnaleźć zwłaszcza, że zaczyna się rodzić między nimi coś, co chyba w pewnym momencie zaczyna ich przerastać. Pochodzą z różnych środowisk, mimo że żyją obok siebie i codziennie mijają się na szkolnym korytarzu. Marianne pochodzi z bogatego domu, jej życie nie jest jednak usłane różami. Connel, choć wywodzi się z innego środowiska, ma dobre kontakty z mamą, znajduje z Marianne wspólny język.
Jestem w totalnej kropce, jak myślę o „Normalnych ludziach”. Początkowa dezorientacja spowodowana brakiem myślników (tak, to naprawdę może wyprowadzić człowieka z równowagi) ustąpiła może nie oczarowaniu, ale przejęciu się historią bohaterów. Gdzieś na GoodReads spotkałam się z porównaniem do „Jednego dnia”, w której to książce bohaterowie rzeczywiście spotykali się raz do roku i opowiadali sobie nawzajem własne historie. „Normalni ludzie” może mają podobny format („rozdziały” oznaczone są konkretnymi datami, co parę miesięcy) jednak na pewno są bardziej przejmujący.
Doświadczenie układania ich jest jak dopuszczenie do głosu jakiejś głębszej i bardziej fundamentalnej zasady, elementu tożsamości lub czegoś jeszcze bardziej abstrakcyjnego, mającego związek z samym życiem.
Coś, co ich łączy, onieśmiela czytelnika. Wprawia w zakłopotanie. Łapie w swoje ramiona i później nie chce z nich wypuścić. Drogi Connela i Marianne wkrótce się rozchodzą – każdy podejmuje inne decyzje, ma inną wizję na resztę swojego życia. A jednak wciąż ich coś do siebie ciągnie. Mają partnerów i partnerki, a wciąż na siebie wpadają.
Nie często mówię to o książkach, ale ta tego wymaga. „Normalni ludzie” są zmysłowi. Autorka zaś oszczędna w słowach, a jednak sprawiająca, że ma się ochotę podkreślić jedno (albo wszystkie) zdania które tak idealnie odwzorowują sytuację, że łapię się za głowę i jest mi przykro, że ja nigdy tak nie będę umieć. Historia dwóch różnych żyć które wielokrotnie się przecinają i nieoczywiste zakończenie, które jednocześnie jest bardzo w typie autorki i pasuje do całości, i trochę zawodzi czytelnika który chciał by coś oczywistego, jakąś konkretną klamrę, kropkę, podsumowanie.
Nieoczywista oczywistość, zmysłowa zabawa słowami, historia jakich wiele – a wciąż jednak wyjątkowa, jakiej dotąd nie było. Czy o miłości powiedziano już ostatnie słowo? Autorka udowadnia, że nie.