Nic nie zapowiadało, że to będzie taki dobry miesiąc pod względem czytelniczym 🙂 A jednak dałam się pozytywnie zaskoczyć i jestem bardzo z tego powodu zadowolona.
Nie wiem, czy dowiedziałam się z tej książki czegoś nowego o Bundym. Autorka ze swojej książki zrobiła taką swoistego rodzaju oś czasu morderstw, ustaliła ich chronologię, co idealnie pokazało jak Bundy oraz jego zachowanie ewaluowało na przestrzeni kolejnych lat. Mówiła coś tam o ofiarach, a jednak nie wiem, czy była konieczność aby ta książka w ogóle powstała. Jakby nie widzę sensu w mieleniu tych samych rzeczy i informacji po raz setny, skoro to wszystko już zostało wielokrotnie przemielone przez seriale dokumentalne czy inne (bardziej wartościowe) reportaże. Może dla kogoś nowego w temacie?
August, główna bohaterka książki, ma 23 lata. Poznajemy ją w momencie przeprowadzki do Nowego Jorku. Dziewczyna ma do niego wielkie oczekiwania: ma nadzieję, ze miasto udowodni jej że magia nie istnieje a związki romantyczne są przeżytkiem. Jej dewizą jest „Only smart way to go through life is alone”. Zaczyna pracować w naleśnikarni, zamieszkuje z dziwnymi osobami, codziennie jeździ do pracy tym samym metrem o tych samych godzinach. Właśnie tam poznaje Jane, przepiękną dziewczynę, która wydaje się być iście wyrwana ze szponów lat ’70 ubiegłego wieku. Jest olśniewająca, urocza a przede wszystkim tajemnicza. To dzięki niej codzienne podróże komunikacją miejską stają się głównym punktem dnia naszej August. Historia nie miałaby większego sensu gdyby nie fakt, że… ona, ta Jane, dosłownie wyrwała się z lat 70-tych. Dosłownie. Utknęła między światami, a August zrobi wszystko aby jej pomóc. Czy zmieni swoje zdanie o Nowym Jorku?
Początek był dosyć chaotyczny; dużo bohaterów, różnych imion, przekrzykiwania się. Po kilku stronach, tzn po kilku procentach wszystko się normuje. Historia, jak wiadomo jest oderwana od rzeczywistości, ale kiedy się to pominie, to znaczy zważy na to, że to fikcja, to wsiąknie się w historię niczym nóż wbija się w masło. Jedynym, co mnie denerwowało na przestrzeni całej powieści, to bohaterka oraz jej podejście do życia – podejście pod tytułem jestem samotnicą i nie wiem, jak ktoś mógłby mnie lubić, co jest przez nią używane jak przecinek w zdaniu. GUUURL, wiemy to, serio!
Ku Klux Klan – wiedziałam, że istnieją ale nie wiedziałam, o co w tym chodzi. I przyznam, że po lekturze tej książki jestem ogromnie wstrząśnięta. Bo żyjemy w XXI wieku, a jednak wciąż są ludzie, którzy wierzą w czystość rasy i w jej imię robią różne dziwne niebezpieczne rzeczy. Wymyka się to mojemu rozumowi i tym bardziej uznaję, że jest to ważna lektura. Może nie powinno się jej używać jako przestrogi, ale naprawdę jej przeczytanie powiększa punkt widzenia na świat. Jest to nieprawdopodobne, straszne, ale chyba potrzebne.
Sezon na truskawki Marty Dzido – Było o niej bardzo głośno w mediach społecznościowych, tym większa była moja ciekawość. Miało być o uczuciach, emocjach, ale w takim niewymuszonym stylu. Jest mi przykro, bo zupełnie mnie to nie porwało. Może z dwa opowiadania faktycznie miały „to coś”, ale reszta była po prostu nudna i raczej pozbawiona emocji niż poruszająca jakieś struny w mojej głowie czy sercu. A szkoda!!
Trup na plaży Jadowska – Panią Jadowską poznałam na początku tego roku przy okazji Cud miód maliny. I jakoś wyrzuciłam z głowy fakt, że przecież napisała inne książki, nie tylko związane z magią.
JAKIE TO BYŁO DOBRE, jakie cudowne i fantastyczne! Sama historia może nie jest jakaś wybitna, do Ustki wraca wnuczka swojej babci, Magda Garstka. I pewnego dnia, nie inaczej, analogicznie do tytułu, znajduje trupa na plaży. Humorystyczne kryminały nie były moją mocną stroną a jednak w historii rodziny Garstki odnalazłam swoją przystań – jakby to ładnie powiedzieć. Pani Jadowska napisała kryminał, który nie tylko wciąga i interesuje ale również otula niczym koc w jesienny wieczór. Bardzo zżyłam się z bohaterami, byłam ciekawa ich dalszych losów, a momentami żałowałam że to tylko książka, bo Magda Garstka wydawała się być osobą, z którą chętnie bym się zaprzyjaźniła.
Nie pierwszy a nawet nie trzeci raz, kiedy go czytam. Tym razem po angielsku. I tak, jak doceniam wysiłek włożony w jej tłumaczenie, tak jednak oryginał ma w sobie to coś, wydaje się być bardziej magiczny i bezpośredni – wszak tłumacz wydłuża dystans między bohaterami a czytelnikiem.
Izbica, Izbica – Pociłam się strasznie pisząc o Izbicy na Instagram (miał być post na bloga, ale nie dałam rady), bo nie umiałam ubrać w słowa emocji, jakie we mnie wywołała. Autor usunął się poza kadr tego, co chciał przedstawić i zrobił to nader dobrze; skoro się przez nią płynie. Ogrom tragedii zaś dziejących się na kartach książki jest zatrważający i tym bardziej zachęcam do jej przeczytania, bo na pewno warto. Poza aspektem historycznym tego reportażu, jest wyjątkowa przez to że tak dobrze napisana.
Już we wrześniu udało mi się przeczytać dwie kolejne części z Garstkami pani Jadowskiej 🙂 Bardzo żałuję, że nie ma więcej części, bo chętnie bym je przeczytała – rodzina Garstków jest CUDOWNA.
Jak Wasz sierpień czytelniczo?