Dawno nie było tu niczego o serialach, co zobaczyłam dopiero zaglądając w archiwum wpisów w kokpicie. A to niedopatrzenie jest, bo przez te niespełna pół roku obejrzałam dużo dobrych rzeczy, którymi chciałabym się z wami podzielić 😉
W przypływie oscarowych produkcji i tego, że miałam okres próbny na Amazon Prime Video, obejrzałam Sound of metal i jednocześnie rozumiem wszystkie zachwyty i… nie rozumiem. Przesłanie filmu, muzyk, który żyje muzyką, dźwiękami, zaczyna tracić słuch. Nie może odnaleźć się w tym nowym życiu, które jest mu obce, straszne, a jednak jest na nie skazany. Historia, jaka płynie, to jak doświadcza bohaterów, może i jest wspaniale opowiedziana, ale chyba nie rozumiem jej prawdziwego przesłania. Natomiast… aktor, który wciela się w głównego bohatera? 👀
Do Klangora przekonał mnie trailer, który zobaczyłam w telewizji oraz fakt, że występuje w nim Arkadiusz Jakubik. Wciela się on w postać psychologa, który pracuje w więzieniu. Kiedy w pierwszym odcinku ginie jego córka, mężczyzna zaczyna szukać jej na własną rękę, mając nadzieję, że będzie mu to szło lepiej niż policji. Nic bardziej mylnego. Kolejne odcinki wprowadzają nowych bohaterów, nowe historie, przecinające się poszlaki i nierzadko, rodzinne przepychanki, które w pewnym momencie stają się kwintesencją Klangora. Samo zaś rozwiązanie, a dokładnie ostatni odcinek, wbija w fotel, powoduje gęsią skórkę, a napięcie ostatnich kilkunastu minut sprawia, że wracałam do odcinka już parę razy, aby za każdym kolejnym odkrywać w tym natężeniu akcji kolejne szczegóły. Majstersztyk!!!
New Amsterdam trafił na Netflix w idealnym pandemicznym momencie. Serial, chociaż oderwany od rzeczywistości (bo przecież kto uwierzy w tak idealnych i dbających o pacjenta lekarzy?) otula jak kocyk lub kubek ciepłej herbaty. Bohaterowie – choćby główny, Max, dyrektor szpitala, chodzi po chmurach, jest idealistą i wydaje mu się, że za sprawą dobrych uczynków i wiary w ludzi postawi na nogi cały system opieki zdrowotnej w USA. No, jakby niekoniecznie i nawet wiedząc, że jego działania są dobre ale znów – oderwane od rzeczywistości, ogląda się ten serial przyjemnie. Tak samo jak Dynastię czy choćby Plotkarę lata temu. Jedyne, czego nie mogę wybaczyć, to że nie ma dostępnego trzeciego sezonu na Netflixie (czy czwartego? Jakoś tak) i muszę szukać i kombinować, gdzie obejrzeć a ja już się tego oduczyłam.
O Tedzie Lasso dużo mówiła Kasia ZPOPK, ale wydawało mi się, że no to nie serial dla mnie, bo o piłce nożnej. A mnie to interesowało, jak byłam młodsza, poza tym jestem sezonową kibicką podczas mistrzostw świata bądź euro. Ale kurde, jak włączyłam, to nie wiem gdzie minęło mi pół sezonu i zakochałam się. Tytułowy Ted Lasso zaczyna trenować jeden z brytyjskich piłkarskich klubów sportowych. Nikt go nie lubi, bo jest zbyt miły. Anglicy tacy nie są, oni są zdystansowani. A on jest Amerykaninem, któremu się wydaje, że swoim niebagatelnym podejściem do piłkarzy może coś zmienić. Nie zdradzę, czy mu się to udało niemniej spędziłam z nim miło czas i jestem zadowolona, że to obejrzałam. Ostatnio Kasia na swoim instagramie poruszyła ciekawy temat – mianowicie podobno ludzie mają jedno „ale” – że to serial zbyt pozytywny, że dzieją się głównie dobre rzeczy i wszystko idzie po myśli bohaterów. To tak w skrócie. Uważam, że potrzeba takich seriali ponieważ już dużo złego wyrządziła nam Shonda Rhimes w „Chirurgach” zabijając po kolei każdego bohatera którego polubiłam; później scenarzyści „Criminal Minds” zsyłają na Reida wszystkie plagi egipskie i to, że w jednym serialu dzieją się wyłącznie dobre rzeczy, nikomu nie szkodzi. Mi przynajmniej nie.
Mój związek z netflixem to takie love hale, bo czasem wpadnie dobry serial, a czasem poczuję się oszukana trailerem, ponieważ myślałam, że to nowy sezon „Love is blind” natomiast dostaliśmy dwuodcinkowy reunion, który był niczym innym tylko narzędziem do napędzania dram, które działy się w trakcie nagrywania poprzedniego sezonu i którymi żyją wszyscy, wyłącznie z bohaterami. Nic nowego się nie wydarzyło, może odrobinę szacunku zyskałam do Jessici, ale też nie za bardzo. Szkoda czasu, tbh.
Na ostatni sezon powrócił też w tym roku Atypowy, który jako jeden z niewielu seriali, które oglądam, zyskał bardzo ładne i spójne zakończenie zgodne z przesłaniem, które niesie ze sobą od pierwszego odcinka. Rozwój bohatera jaki zobaczyliśmy na przełomie wszystkich sezonów jest wspaniały, a jego kolejne osiągnięcia sprawiają, że każdy odnajdzie w nim siebie samego, nawet jeśli nie jest autystykiem bądź nie ma Aspergera. Sam dorastał na naszych oczach i to zamknięcie o którym mówię na początku było znów – spójne z bohaterem, całą historią i przesłaniem. Jestem nim mile oczarowana, i chociaż chciałam żeby to się skończyło, to jest mi przykro, że tak szybko. Wszyscy bohaterowie byli wspaniali, czasem niektórych się nie lubiło, ale wiadomo że to był prawdopodobnie celowy zabieg – życie nie jest idealne tak samo jak my.
Mare z Easttown to przehajpowany serial, powiedziałam przed włączeniem pierwszego odcinka. Wszyscy się nim zachwycali, czekali na kolejny odcinek a ja udawałam, że jestem ponad to i mnie to nie rusza. Ale jak już były wszystkie odcinki to do niego usiadłam i… RANY BOSKIE, jakie to było wspaniałe!! Mare, grana przed wspaniałą Kate Winslet jest policjantką w małym miasteczku Easttown w Pensylwanii. W trakcie śledztwa nad morderstwem, które wydarzyło się w okolicy, Mare jednocześnie musi zmierzyć się z demonami przeszłości, które, może się wydawać, nie odpuszczają jej od lat. Musi jednak nadejść moment, w którym pechowa czara się przepełnia. I to jest motorem całego, jednocześnie zbyt krótkiego ale i wyważonego odcinkowo serialu. Może się wydawać, że tematem przewodnim jest morderstwo, mi się wydaje jednak, że idealniej odwzorowywałoby to powiedzenie „małomiasteczkowość”. Bo co z tego, że bohaterka wraz z rodziną nie mieszka na wsi, a w miasteczku, skoro i tak wszyscy się znają? Najlepiej widać to w momencie, kiedy kobieta „dostaje” do pomocy policjanta spoza miasta, który wybucha śmiechem za każdym kolejnym razem, kiedy przyprowadzona na przesłuchanie osoba zna Marę, a ta śmieje się, że „to daleka rodzina”. Zakończenie może nie jest jakieś wystrzałowe, nie ma fajerwerków ani zimnych ogni, a jednak jest zaskakujące (przynajmniej dla mnie było) i nie wiem, co myśleć o potencjalnym drugim sezonie.
Sukcesję, a przynajmniej kilka odcinków oglądałam parę lat temu, recenzując je dla Serialomaniaka i to dodatkowo, przed premierą jakoś. Pamiętam, że byłam pod wrażeniem tego, co obejrzałam, chociaż jednocześnie nie czułam, abyśmy nadawali na tych samych falach. Obejrzałam kiedyś kolejne dwa odcinki, i piszę o tym tutaj nie po to, by wyrażać swoją opinię (skoro jeszcze jej nie mam), ale po to, aby zmotywować samą siebie do obejrzenia tego serialu, zanim jesienią pojawi się kolejny sezon i wszyscy będą obrastali w piórka chwaląc go na prawo i lewo.
Czuję, że powoli grono seriali, które oglądam „na bieżąco” się wykrusza i czuję się z tego powodu mały lęk. Nie lubię nowych rzeczy, a oglądanie jednego i tego samego w kółko zapewnia mi pewien komfort. Chociaż lista rzeczy do oglądani nie maleje, to jednak pojawiają się coraz to nowe rzeczy. I co, jeśli mi się nie spodoba? Hę? A co, jeśli dadzą tylko jeden sezon i innym się nie spodoba i nie będzie kontynuacji? To są prawdziwe, jesienne problemy.
Ufff, dlatego dobrze że mamy Przyjaciół i Współczesną rodzinę. Można zapętlać w kółko. O, jeszcze Gilmore Girls.
Zdjęcia seriali pochodzą z imdb.com