W październiku udało mi się przeczytać dużo fajnych i ciekawych książek, o których dzisiaj chciałabym Wam opowiedzieć 🙂
The life and crimes of Richard Ramirez, The Night Stalker to opowieść o niewyobrażalnych zbrodniach i mordercy pozbawionym skrupułów. I momentami tylko nie wiedziałam, co przeraża mnie bardziej – czy to, że Ramirez dokonał tych zbrodni, nie zastanawiając się ani chwili, czy może sama jego postać, skądinąd owiana taką tajemniczością i pożądaniem jak Ted Bundy. Tak jak wskazuje autor, opowiadając historię jego rodziny, młody Ramirez nie miał łatwego życia (co go oczywiście nie tłumaczy), ale jednak istniało wiele dróg, które mógł wybrać, zanim zaczął zabijanie. Którego w żądnym momencie procesu nie żałował, a jedynie śmiał się świadkom w twarz, kiedy ci zdruzgotani, opowiadali przed sędzią to, czego doświadczyli. Książka zaś podzielona jest na trzy części. Autor kolejno przytacza biografię mężczyzny, później w kolejności chronologicznej opisuje morderstwa (dosyć dokładnie, więc to na pewno nie książka dla wszystkich) by na końcu pokazać, jak wyglądał przewód sądowy. I znów czuję złość na samo wspomnienie tego, jak to wyglądało: jak obrońcy próbowali podważać zeznania świadków, jak morderca śmiał im się w twarz widząc w tym wszystkim spisek, jak ci biedni ludzie, najczęściej bliscy ofiar, a i ci którym udało się przeżyć, opowiadali, co im się przydarzyło, jak nawet mnie przechodziły ciarki.
Kryminalny Wrocław. Między kolejnymi zadaniami, zeznaniami oraz matactwami, których od groma jest w śledztwach, o których opowiada autorka, zaczęłam się zastanawiać, co wpływa na to, że jedna osoba może nam się wydawać niewinna, a druga wiarygodna. Czy w ogóle, jako czytelnik, mogę sama wyprawiać sąd skoro znam jedynie ułamek całej historii, a znam go z książki czytanej na wygodnej kanapie? Nie wiem, jak na to odpowiedzieć. Natomiast wiem, że „Kryminalny Wrocław” to bardzo ciekawa gratka dla każdego, kto interesuje się true crime i… na przykład mieszka we Wrocławiu. Ja nie mieszkam, a też czułam się zaciekawiona (nawet jeśli dwie sprawy z sześciu znałam, tzn słyszałam o nich wcześniej). Autorka przytacza tu sześć historii kryminalnych, które wydarzyły się na początku nowego stulecia. Śledzimy nie tylko same wydarzenia, a także śledztwa i rozprawy sądowe, a jeśli jest taka możliwość – i dalsze losy „bohaterów”. Tych, którzy przezyli oraz ich rodzin.
Mam nadzieję, że kolejne części cyklu kryminalnych miast pojawią się już niebawem.
O Balwierzu pisałam tutaj.
Historie osobiste. Na początku tego roku czytałam „Rzeczy osobiste” i jako książka o tematyce wojennej poruszyła mnie chyba bardziej od tej (to wcale nie jest równoznaczne z tym, że podobała mi się mniej). Karolina Sulej w „Historiach” oddaje głos jedenastu bohaterom, którzy opowiadają o tym, jak próbowali przetrwać w warunkach, które skazywały ich jedynie na śmierć. Bohaterki (jest też kilku mężczyzn) rzeczywiście wielokrotnie zaznaczały, że dbanie o siebie miało duży wpływ na „zachowanie godności”. Starały się godnie ubierać, zachowywać higienę, a to wszystko w trosce o zdrowie psychiczne, bo przecież każda z nich wierzyła, w mniejszym lub większym stopniu że uda im się stamtąd wyjść. Że przyszłość nie jest jednoznacznie przekreślona chociaż nie wiadomo, co przyniesie los. Niebywałe było to, że każda z osób, która się tu wypowiedziała, zaznaczała, że naprawdę skupiali się na dobrym myśleniu, bo co innego im zostało? Wstrząsająca, ale równie ciekawa pozycja, trochę o innych rzeczach niż „Rzeczy osobiste”.
Kości, które nosisz w kieszeni. Nie mam nic do powiedzenia o tej książce oprócz tego, że ewidentnie czułam się za głupia, aby zrozumieć jej sens. Jeśli takowy w ogóle istnieje 🙂 Tak jak podobał mi się styl pisania autora i nawet parę rzeczy sobie podkreśliłam, to jednak przez większość książki (a ona była naprawdę krótka) czułam zażenowanie i znudzenie. A przecież nie tego oczekuję od książki.
„W ciemnej dolinie. Rodzinna tragedia i tajemnica schizofrenii” to teoretycznie historia rodzinnej tragedii skupiona wokół schizofrenii, na którą chorowało sześciu z dwunastu dzieci państwa Gavinów. Koleżanka zwróciła jednak na Twitterze uwagę, czego ja nie potrafiłam nazwać, że ta książka jest o tym, że „od dobra dzieci poniekąd ważniejszy był strach przed opinią innych ludzi – jak najmniej rys na honorze, a przecież właśnie takim czymś była (nieleczona) choroba psychiczna. Przez nią ta „idealna” rodzina odbiegała od perfekcyjnego obrazka. A działo się to kosztem zamykanych w szpitalach psychiatrycznych, „leczonych” elektrowstrząsami dziećmi, a później dorosłymi którzy zniszczyli życie nie tylko sobie nawzajem, ale również wielu innym którzy się wokół nich znajdowali. Koniec końców to też historia o medycynie, i lekarzach którzy nie poddawali się i na przełomie wielu, wielu lat, na podstawie niezliczonej ilości badań powoli dowiadywali się o tej chorobie więcej. I może, gdyby ta historia wydarzyła się teraz, Gavinom nie przydarzyłoby się tyle zła, niezrozumienia, a ich historia potoczyłaby sie zupełnie inaczej.
Polacy pod tęczową flagą. W notesie zapisałam sobie wielkimi literami „WAŻNE”. I w sumie na tym mogłabym poprzestać, ale jednak dodam coś od siebie. To ważna książka w czasach, kiedy prezydent mówi, że „LGBT to IDEOLOGIA”, na marszach równości dochodzi do jakiś bezsensownych aresztowań a minister edukacji stwierdza że przecież wiadomo, że to nie są tacy sami ludzie, jak my, ci dobrzy. Ważna, ponieważ pokazuje, że osoby homoseksualne SĄ jednymi z nas. Autorka w swojej książce pokazuje, że miłość i szczęście ma wiele imion i kolorów – tak jak tytułowa tęczowa flaga. Rozmawia np z Eweliną i Kasią, które są razem od 10 lat, mają córkę i wiodą normalne życie. Jest siedmioletni transpłciowy Bartek, którego mama walczy o to by chłopczyk mógł się czuć bezpiecznie tu, gdzie mieszka. A już w zupełnym odejściu od samej treści, WHOAH, to jest tak cudnie wydana pozycja! Dobry papier, tęczowe cytaty w książce i kolorowa wyklejka w środku. Miód na moje książkowe serce!