Przed Wistingiem kolejne ciężkie śledztwo. Cztery odrąbane lewe stopy wyrzucane na brzeg w Stavern w ciągu jednego letniego tygodnia nie wróżą niczego dobrego. „Dotychczas najtrudniejsze śledztwo” powtarzają wszyscy jak mantrę, próbując dociec prawdy. Okazuje się jednak że te szczątki ciał są jedynie wierzchołkiem góry lodowej, a poczynania mordercy zaś jedynie rozliczeniem się z ciążącą na jego barkach przeszłością.
„Szumowiny” to według mnie najlepsza z dotąd wydanych książek pana Horsta. Cała historia, jej tło, ta przeszłość co wychodzi raz po raz i zaskakuje i zdumiewa, bohaterowie trochę już zmęczeni natłokiem spraw, aż w końcu ten jeden morderca, co to wciąż pomimo wszystko pragnie zemsty. Jest Line, która jak zwykle w swoim zwyczaju pojawia się tam, gdzie trzeba zupełnie przypadkowo. Jest temat więzień, kar i tego, czy one rzeczywiście jakoś wpływają na osadzonych. O tym, jak wygląda życie po wyjściu z więzienia, czy słowa więzienie i resocjalizacja powinno się używać w jednym zdaniu, aż w końcu straszna prawda, kłamstwa z przeszłości i zemsta. Zresztą trochę nieudana, co by nie powiedzieć.
Choć czytałam ją długo, bo na równi z Harrym Potterem, którego nadal sobie dawkuję w strachu, że zaraz się skończy, jestem na tak. Nadal nie mogę się doczekać momentu w którym przeczytam sobie wszystkie części chronologicznie, ale muszę przyznać że coraz mniej mi ten za przeproszeniem bajzel ciąży. Wystarczy nie patrzeć na życia prywatne bohaterów, skupić się na śledztwie – dosyć ciekawym – i wtedy można czytać, dniem i nocą.
Jeśli jesteście fanami kryminałów i znacie wcześniejszą twórczość pana Horsta, zapewne nie muszę Was zbytnio do nabycia tej książki namawiać. Jeśli zaś czujecie się – po raz kolejny! – zaciekawieni, wiecie, co macie robić.