MaryAnne i David przeszli razem niejedno, ale wciąż łączy ich szczere i trwałe uczucie. Małżonkowie mieszkają w urokliwej rezydencji, otoczeni gronem serdecznych przyjaciół.
Los jednak wystawia ich na wielką próbę – umiera ich trzyletnia córeczka. Po tym przeżyciu David zaczyna uciekać przed emocjami w pracę. Chociaż jego miłość do MaryAnne jest głęboka, mężczyzna przez lata nie widzi swoich błędów – dopiero wyjazd ukochanej i pozostawiony przez nią list otworzą mu oczy i popchną go do wielkich zmian w życiu.
Moją kolejną Targową zdobyczą, którą pochłonęłam w tempie natychmiastowym jest „List” Richarda Paula Evansa, z którego książkami miałam już styczność. Ta książka, jak każda poprzednia tego autora, ma niesamowitą okładkę – nie ma na niej przepychu, bóg wie ilu kolorów, a mimo to wciąż zachwyca (i patrzy się z półki w sklepie i mówi: weź mnie, weź mnie). Na opasce, która była owinięta wokół okładki było napisane, iż jest to „najbardziej poruszająca książka Evansa” i choć na początku sceptycznie do tego wychwalania podeszłam, tak muszę się pod tym podpisać i rękami i nogami. Jedynym minusem, który dostrzegłam dopiero po przeczytaniu jej, to fakt, iż na tylniej okładce nie zamieszczono informacji, że jest to kontynuacja „Zegarka z różowego złota”. Chronologicznie więc „Zegarek…” opowiada o historii poznania się Davida z MaryAnne, „List” zaś opowiada ich dalszą historię. Już nie pierwszy raz mi się to zdarzyło, że zaczynam od środka, ale skąd mam takie rzeczy wiedzieć, skoro na okładce nie ma informacji?
Z bohaterami przenosimy się do lat trzydziestych ubiegłego wieku. Do lat, w których niektórzy ludzie powiększają swoje fortuny, tym samym tworząc jeszcze większą zapaść między biednymi a bogatymi. Kiedy bogaci opływają w fortunach, biedni ludzie żyją na granicy ubóstwa. Ponadto, ludzie czarni są traktowani jak gorsza podkategoria ludzi, czego do tej pory nie mogę zrozumieć. Większość białych ludzi nimi gardzi, wiele ludzi sądzi, że nie powinni pracować z białymi (bo co z tego, że też mają rodzinę, którą muszą utrzymać), a najlepiej, gdyby w ogóle ich nie było.
David i MaryAnne byli niegdyś szczęśliwym małżeństwem. Zakochani w sobie nawzajem tworzyli szczęśliwą rodzinę, przynajmniej do nieszczęśliwego wypadku, w wyniku którego umiera ich trzyletnia wtedy córeczka. I choć od tragedii mija trochę czasu, małżonkowie się od siebie odsunęli. Wspominałam już przy okazji „Niezbędnika obserwatorów gwiazd”, że każdy przeżywa żałobę, smutek na inny sposób. David ucieka w pracę, tam szukając spełnienia. Poświęcając jej całą uwagę, nie ma czasu na zmartwienia, niepotrzebne myślenie nad czymś, czego nie jest już w stanie zmienić. David nie zauważa, że jego małżeństwo rozsypuje się. Dopiero w momencie, kiedy MaryAnne, pod pretekstem ślubu brata wyjeżdża, zostawiając mu list, mężczyzna zdaje sobie sprawę jak bardzo zawinił, odsuwając się od ukochanej.
„Nie mam siły dłużej znosić Twojej obcości. Twoja miłość była dla mnie jak słońce. Mury, którymi otoczyłeś swoje serce, pozbawiły mnie jego ciepła, a bez niego zmarniało moje serce. […] ”
Jak odnaleźć się w nowym życiu? Jak przyzwyczaić się do myśli, że ukochana ci osoba może już nie wrócić? W dodatku David dowiaduje się, że grób jego córeczki odwiedza starsza kobieta, która może być jego matką, która opuściła jego i jego ojca w czasie, gdy ten był małym chłopcem. Wracają demony dzieciństwa, chęć poznania prawdy a przede wszystkim marzenie – wtedy może górnolotne – by MaryAnne w końcu wróciła tu, gdzie jej miejsce – przy nim.
Coś, co uderzyło mnie najbardziej, to sposób traktowania osób czarnoskórych. Pominąwszy fakt, że nawet w fabrykach sądzono, że to biali ludzie powinni więcej zarabiać, bo przecież „mają rodziny, dzieci na utrzymaniu”, tak murzyni stanowili kulę u nogi, przecież nic im się nie należało. Najbardziej wstrząsnęło mną to, że nawet w momencie, kiedy dochodziło do pochówku ludzi na cmentarzu, były wyznaczone miejsca, w których można było chować białych, a dopiero gdzieś na uboczu czarnych, żeby „nie wzbudzać sensacji”.
„Naprawdę nie rozumiem, po co zadaje pan sobie tyle trudu, żeby pochować Murzyna. Przecież czarni nie mają duszy”.
Książkę czytało się bardzo przyjemnie i jednocześnie szybko. Nie wiem, czy moje zdanie na jej temat byłoby inne, gdybym wcześniej przeczytała „Zegarek z różowego złota”, jednak naprawdę jestem pod wrażeniem. Każda kolejna książka pana Richarda Paula Evansa utrzymuje poziom, i choć nie jest to jakaś górnolotna literatura, a raczej niezobowiązująca, to polecam każdemu 🙂