Powinnam wyleczyć się chyba ze swojej manii zwracania uwagi na okładkę, bo to w końcu mnie zgubi, tak czuję. Będąc w bibliotece po prostu nie mogłam się jej oprzeć, a że opis na okładce mnie… zaczarował, pomyślałam sobie, a kozie śmierć, ewentualnie oddam. No i właśnie…

Idąc dalej. Patrzę właśnie na tą książkę, na te zapisane drukiem strony i znów przed oczami pojawiają mi się te długie zdania, które zaczynały się tuż na początku strony, a kończyły się na samym jej końcu, poprzedzane milionem przecinków, zdań, myśli, zupełnie wyrwanych z kontekstu, kiedy to człowiek czytając to, kilkukrotnie zastanawia się gdzieś w środku… ale o co chodzi? I ja taką myśl miałam przez większość czasu. Przykładowo: przeczytałam całą stronę, jedno długie zdanie… A w głowie miałam jeszcze większy mętlik niż na początku. Stek tego wszystkiego, splątane, wymemłane… A jednak coś sprawiło, że przeczytałam ją całą, i mimo tej „dziwności” (ta myśl towarzyszyła mi przez cały czas) mam o niej jakieś minimalnie dobre mniemanie.
Brzydki jak małpa, jak ropucha, jak nieszczęście, jak siedem grzechów głównych, brzydki, że aż strach, brzydszy niż diabeł, twarz satyra, głowa Gorgony, strach na wróble, Kaligula, Quasimodo, rycerz o smętnym obliczu, potwór Frankensteina, twarz dużego Pythre’a: w Siom i w innych miejscach poznałem długą ilość metafor i zrozumiałem, że nie jest się brzydkim ot tak, samemu w sobie, lecz że brzydota na żywo uderza w tych, którzy ją postrzegają… […]
Oto jedno z niewielu określeń własnej brzydoty przez głównego bohatera, który rozprawia o tym… z przyzwyczajenia, bo przyzwyczaił się do tego, jakim jest, do tego, jak wpływa na ludzi, uwierzył w to, co oni mówią o nim, sam zaczął tak myśleć i tak zleciało mu życie. Jedyne, co mogę już chyba powiedzieć to fakt, iż ta sytuacja przez tyle lat się nie zmieniła, bo wciąż w mediach unosi się głupie mniemanie, że jeżeli jesteś brzydki, nieatrakcyjny, po prostu inny, to jesteś gorszy. I właśnie z tym powinno się walczyć, właśnie z tym…