Ja to mam szczęście do książek. Chodziłam po Empiku, kiedy w moje dłonie wpadła książka „Chyba strzelę focha”, czyli druga część „Geja…”. Zauroczona tym, co było napisane na okładce gotowa byłam iść już do kasy. Dopiero wtedy moje bystre oko zauważyło, że o nie, nie tym razem. Kilka dni później, korzystając ze Światowego Dnia Książki i Praw Autorskich, zakupiłam sobie więc „Geja…” ale w formie e-booka.
Główny bohater jest homoseksualistą, za kilka dni ma rozpocząć studia na Uniwersytecie Warszawskim. Wyjeżdża z prowincjonalnego miasteczka na wschodzie Polski do wymarzonej stolicy. Opuszcza dom, w którym nigdy nie czuł się szczęśliwy. Wierzy, że teraz rozpocznie nowe życie, zostawiwszy za sobą rodzinne problemy i zaściankowy sposób milczenia.
Na samym początku warto zaznaczyć, że akcja książki dzieje się przed paroma, niemal dziesięcioma laty, więc niektóre rzeczy, które teraz są dla nas oczywiste, w tamtych czasach dopiero co zakorzeniały się w naszej kulturze. Wszystko było inne, ludzie w większości mieli zaściankowe poglądy, a wszyscy ci, którzy spośród nich się wyróżniali, byli traktowani po macoszemu.
Bezimienny dwudziestolatek kończy szkołę średnią, dostaje się na dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim i przede wszystkim… jest gejem, co sprawia, że jego życie jest inne, niż to jego rówieśników. Dlatego też z wielką chęcią opuszcza miasteczko, gdzie nie czuł się sobą. Była to też może chęć opuszczenia rodziny, która niekoniecznie go akceptowała – sceptyczny ojciec, z którym nie miał dobrych kontaktów, młodszy brat wymykający się spod kontroli oraz matka, niereagująca na to, co dzieje się w rodzinie.
Wyprawa do Warszawy jest więc dla niego swoistym nowym początkiem, początkiem jego nowego życia. I na tym by się mogło skończyć, jeśli nie chciałabym mówić niczego, co obraziłoby Dwudziestolatka. Ale na tym nie skończę. Ma fajne mieszkanie, studiuje fajny kierunek, poznaje dużo fajnych ludzi, którzy go akceptują takim, jakim jest. Dwudziestolatek po prostu zachłystuje się tym samodzielnym, dorosłym życiem. Poznaje nowych ludzi. Odkrywa sam siebie, swoją orientację, ludzi takich jak on. I to jest dobre, bez wątpienia. Bo każdy z nas powinien w końcu samego siebie odnaleźć, wejść „w głąb” siebie, poznać to, co go kręci, co go podnieca, co wywołuje uśmiech i sprawia, że ma radość do życia. Wiem również, że Bezimienny jest młody, że on siebie dopiero szuka, popełnia błędy, bo młodość jest właśnie od popełniania błędów i nauki na nich, ale… serio?
Bezimienny jest słodki w swojej naiwności. Myśli, że świat jest piękny. Wszystko jest bezpieczne, a ludzie są dla siebie mili. Nie, nie są. Zło czyha za każdym rogiem. Musimy non stop mieć otwarte oczy. A Bezimienny? Najpierw Wiktor – ale to możemy zaakceptować. Ale wyjazd do innego miasta, by poznać kogoś, kogo się nie zna… To jest szczyt naiwności i kompletnego braku wyobraźni. To jedyne, co mogę Bezimiennemu zarzucić.
Bo prawda jest taka, że ta książka jest nie tylko o orientalności głównego bohatera. Książka opowiada o młodych ludziach, którzy wkraczając w dorosłe życie, poznają jego wady i zalety. Wpadają w pułapki, by później się z nich uratować. Poznają niewłaściwych ludzi, by później tego pożałować. Wplątują się w dziwne i niebezpieczne sytuacje, by poznać grozę życia. Od tego jest młodość. Bezimienny i jego przyjaciele poznają życie, poznają siebie, poznają to, jacy są inni. O czym jest więc książka? O życiu, o młodości… I każdemu, kto nie jest uprzedzony do homoseksualizmu, polecam z całego serca 🙂
Jak tam mija Wam przedostatni dzień weekendu? U mnie pada deszcz, aż nic się człowiekowi nie chce robić..