Jest to zbiór siedemnastu opowiadań, z czego piętnaście, nie licząc O zachwycie nad słowem i Epilogu, ukazały się na łamach miesięcznika PANI.
Nie ma tu co dużo mówić, Janusza L. Wiśniewskiego albo się lubi, albo nie. Swoją przygodę z nim zaczęłam od „S@motności w sieci”, przed kilkoma laty, która wtedy jakoś mi nie podeszła, przemogłam się niedawno. A jak już się przemogłam i znalazłam na półce kilka innych książek, pomyślałam: czemu nie?
Jak dla mnie książeczka króciutka. Opowiadań się nie czyta – je się pochłania. Wraz z językiem, z historiami tak różnych ludzi. Tych, którzy szukają w swoim życiu szczęścia, czy po prostu borykają się z mnożącymi się problemami. Bo tak też się zdarza, bo przecież nasze życie niestety nie jest usłane tylko różami. Ale głównie chyba wybojami i człowiek po prostu musi się do tego faktu, niestety, przyzwyczaić.
Historie są wyjątkowe. W sam raz do przeczytania w jeden wieczór, kiedy skończyło się czytać coś innego, i pragnie się odpoczynku. Niebywałym plusem, który sprawiał, że każdą kartkę pochłaniałam, był po prostu przyswajalny język, który rozumiałam, który do mnie trafiał i który – jak widać – wywarł dobre wrażenie.
Warto również wspomnieć o wtrąceniach na temat fizyki i chemii, w których to dziedzinach, można wywnioskować, autor czuje się jak przysłowiowa ryba w wodzie. Jednak nawet ten mały uszczerbek, mogący niektórych zdenerwować lub powoli zniechęcać, nie zmienia faktu, że jest to niebywale miła lektura, do przeczytania której serdecznie zachęcam. Jeżeli z jakiegoś powodu jednak jesteście uprzedzeni do twórczości Janusza L. Wiśniewskiego, z całym sercem mogę Wam książkę tą polecić. Jeśli jesteście jego fanami, a tego nie czytaliście, tym bardziej Was do tego namawiam…