Czerwone fragmenty // Maggie Nelson

Książka zaciekawiła mnie już w momencie, gdy dojrzałam jej opis w zapowiedziach miesiącach. Trochę ten opis kusił – trochę reportaż, a trochę historia opisana przez członka rodziny biorącego udział w postępowaniu sądowym po wielu wielu latach od samego morderstwa.

Autorka, Maggie Nelson budzi w „Czerwonych fragmentach” demony morderstwa z 1969 roku. Morderstwa jej cioci, której nie widziała na oczy, bo przyszła na świat kilka lat po jej śmierci. Przenosimy się więc na początek lat dwutysięcznych, kiedy na wokandę wróciła sprawa samobójstwa Jane. Wraz z nią odżywają wszystkie wspomnienia i myśli, które przez te kilkadziesiąt lat były upychane w czeluściach umysłu.

Towarzyszymy nie tylko samemu procesowi, ale i rodzinie która musi przeżywać wszystko od nowa. Momentami czułam się jak intruz, który wcina się w czyjąś prywatną sferę – choć przecież sama rodzina dała mi tę możliwość. Wielokrotnie spotkałam się z czymś takim, że rodziny ofiar chcą, aby ta śmierć była „po coś”. Czemuś się przysłużyła, skoro i tak się wydarzyła. Czy odnalezienie i skazanie winnego przyniesie rodzinie spokój? Czy dzięki temu będą mogli ruszyć z życiem? Jane studiowała prawom, po jej śmierci jej przyjaciele ufundowali stypendium dla studentów, stypendium jej imienia. Narzeczony „ułożył sobie to w głowie”, a rodzina wciąż miotała się wokół tej ciemności.

Na goodreads dałam jej trzy gwiazdki. Bardzo dobrze mi się ją czytało, lecz nie wniosła niczego do mojego życia. Znaczy: wydaje mi się, że te „Czerwone fragmenty” bardziej spisują się jako element odłożenia tych przeżyć na półkę, aby móc ruszyć naprzód. Może to być pomnik Jane, która znalazła się o złym czasie w złym miejscu. By pokazać, że o niej pamiętają. Jednak jako osobna książka – trochę średnio. Nie wyobrażam sobie z jednej strony cierpienia rodziny, ponad dziewięćdziesięcioletniego ojca, ktory doczekał skazania winnego. A także cierpienia autorki, dla której śmierć Jane położyła się cieniem na jej życiu, choć jak wspomniałam na początku nigdy jej nie poznała.

Nie mogę pozbyć się jednak wrażenia – czy to nie mogło zostać w rodzinie? Czy może grono czytelników miało być tym poświadczeniem, że cała tragedia wydarzyła się „po coś”? Nie wiem.

Zobacz także