„Ślepy trop” Jørn Lier Horst

Ślepy trop zazwyczaj prowadzi donikąd.  Wskazówki, jedna za drugą, zamiast prowadzić do rozwiązania sprawy, zazwyczaj wpuszczają śledczych na jeszcze większe manowce, z których tak trudno później wybrnąć. 
Jørn Lier Horst przyzwyczaił czytelnika do pewnej treści. Do bohaterów, którzy są tylko ludźmi i mają prawo się mylić. Do tego, że niezależnie od tego jak ciężka jest aktualnie prowadzona sprawa, grupa śledczych zrobi wszystko co w ich mocy, by dojść do prawdy. I, chyba najważniejsze. Praca pracą, ale przecież jest jeszcze rodzina, która tej uwagi też potrzebuje.
W „Ślepym tropie” mamy do czynienia  ze śledztwem prowadzonym na wielu płaszczyznach. Oto bowiem okazuje się, że Line, córka naszego komisarza jak zwykle – zupełnie przypadkiem i wręcz niechcący! – znajduje się w centrum całego zamieszania, choć przecież nic nie zrobiła. Jak zwykle, mimo swojego dorosłego wieku i odpowiedzialności, której chyba jej brak, wtrąca się tam, gdzie nie trzeba, a momentami sprowadza na siebie i bliskich jeszcze więcej kłopotów. Co najlepsze, po raz kolejny nie jest główną bohaterką, niby nie wokół niej wszystko się kręci, a wychodzi jak wychodzi. 
Niemniej, wciąż nie opuszcza mnie to dobre wrażenie, jakoby Jorn Lier Horst umiał bez problemu połączyć w jedno dwa gatunki. Kryminał, rzecz jasna, w którym chce się bawić w śledczego i podążać kolejnymi (oby nie ślepymi) tropami, jednocześnie obyczajowość, która sprawia że zaczynamy ten wątek doceniać jeszcze bardziej. 
Jeśli nie mieliście z twórczością tego autora do czynienia, polecam z całego serca, jednocześnie uczulając na trochę pogmatwaną kolejność wydawanych książek w Polsce. Na początku idzie od końca, później się coś pląta… I naprawdę wyczekuję na moment, w którym wszystkie jego książki zyskają polskie tłumaczenie i w końcu przeczytam je sobie chronologicznie 😉
*Zdjęcie pochodzi ze strony wydawnictwa Smak Słowa

Zobacz także