Jeżeli ktoś dzielnie śledzi mój profil na Instagramie, widział pewnie jakiś czas temu, iż pochłaniałam „Draculę”. Wypada w końcu powiedzieć o nim kilka słów, skoro tyle się na własny egzemplarz wyczekałam! (Tu podziękowania w stronę moich kochanych koleżanek, które sprawiły mi niesamowity prezent!).
Dostałam ją jednak w niefortunnym czasie sesji, jednak nic nie poradzę na to, kiedy się urodziłam. Było ciężko udawać, że „może poczekać”, że „nie ucieknie” wobec czego musiałam się jakoś rozporządzić, w końcu wisiało nade mną widmo egzaminów, o obecności których zapomnieć nie mogłam. Szczęśliwie jednak i egzaminy zdane, i książka przeczytana, także zaczynajmy!
za klasykę gatunku grozy, słusznie zaliczaną w poczet stu najwybitniejszych powieści wszech czasów.
Drogi Czytelniku, przenieśmy się do XIX wiecznej Transylwanii, do wielkiego zamku krwiopijczego Draculi. Młody pośrednik w handlu nieruchomościami, Jonathan Harker trafia tam w celach czysto zawodowych, a później już nic nie jest takie samo.
Nie wiem, co jeszcze mogę powiedzieć oprócz tego, że taką klasykę powinien przeczytać każdy, kto choć raz miał do czynienia z książkami o wampirach. Nie spotkasz tu wampirów, którzy w świetle słońca błyszczą się na trylion kolorów; nie spotkasz tu wampirów, które mogą wychodzić w ciągu dnia, ale tylko z ‘magicznym’ pierścieniem na dłoni. Dracula jest kwintesencją gatunku. Tajemniczy, z wąsem, kłami i czerwonymi oczami. Wystarczy trochę czosnku, by go od siebie odstraszyć, czy poświęcony opłatek skrywany w czeluściach marynarki.
Jakoś we wrześniu, czy nawet w sierpniu podczas praktyk, czytałam „Zakochanego Draculę” Karen Essex. Wtedy napis na okładce, jakoby autorka wzorowała się w swojej powieści na „Draculi” Brama Stokera pominęłam, teraz jednak widzę ogromne podobieństwo. Karen Essex pożyczyła bohaterów, przeinaczyła historię, przez co moja zabawa w odgadywaniu historii była trochę słaba, bo wiedziałam mniej-więcej co się stanie. Jednakże! Chylę czoła ku Bramowi Stokerowi, bo to, co wymyślił, cała historia, która napisana została w postaci dzienników różnych postaci, jest po prostu mistrzostwem. Domyślam się, że przedzieranie się przez umysły tylu bohaterów, którzy to swoimi myślami, wątpliwościami uzupełniają historię, jest niesamowicie trudne. Tym bardziej się cieszę, że książkę mam w swojej bibliotece, i kiedykolwiek najdzie mnie ochota, będę ją sobie mogła odświeżyć.
Swoją drogą, jakiś czas temu poprosiłam w bibliotece panią, ażeby odłożyła mi „Draculę”, jeśli kiedyś ją ktoś odda. W międzyczasie dostałam swój egzemplarz, jednak gdy dostałam telefon, udałam się do tejże biblioteki. Cóż za rozczarowanie mnie tam spotkało: mój egzemplarz (pełen – ok. 400 stron), to, co wypożyczyłam, zaledwie 98. To się chyba nazywa streszczenie streszczenia.. do tej pory nie wiem, o co chodzi. Cieszę się, że koleżanki mi sprawiły mój egzemplarz, bo tutaj chyba bym się nie naczytała.