„Gniew” Zygmunt Miłoszewski

„Gniew” to pożegnanie z Szackim, jednym z najbardziej znanych bohaterów kryminalnych w Polsce, dostrzeżonym i docenionym na świecie, co potwierdzają recenzje i wyróżnienia dla kolejnych wydań książek Zygmunta Miłoszewskiego za granicą.
„Gniew” to, jak można bacznie zauważyć, ostatnia część przygód prokuratora Teodora Szackiego, z którym to zdążyłam się zżyć od czasu „Uwikłania” i „Ziarna prawdy” (ekranizacja wchodzi do kin 30 stycznia 2015 roku). Niestety nadszedł ten moment, w którym wypada książkę czytać powoli, żeby jej za szybko nie skończyć, bo później nie będzie już nic, z drugiej strony chce się przebrnąć najszybciej jak się da, by dowiedzieć się, kto jest winny. Och, nie ma to jak czytelnicze dylematy, serio!
Niedawno czytając gazetę, natknęłam się na wywiad z Zygmuntem Miłoszewskim, gdzie był przepytywany głównie o relacje ze scenarzystą „Ziarna prawdy”, Borysem Lankoszem, bo skoro film niedługo pojawi się na kinowych ekranach, trzeba zrobić wokół niego trochę szumu. Szkoda, że teraz wszystkie oczy skupią się na filmie na nie na książkach, które zawsze są o niebo lepsze, no ale co można z tym zrobić. Wracając jednak do wywiadu, który pochłonęłam jednym tchem. Jedno pytanie i odpowiedź spodobały mi się na tyle, że pozwolę sobie aż zacytować.

Jak zareagowałeś na tę pierwszą wersję scenariusza?
ZM: […] Jestem człowiekiem, który nie wychodzi ze swojej jaskini – m.in. dlatego wybrałem sobie zawód, który polega na siedzeniu przez rok tylko w swoim towarzystwie w pokoju 3 na 4 metry. Nie lubię kontaktować się z ludźmi, a wspólna praca nad scenariuszem jest od takich kontaktów uzależniona.

Wyłania się nam tutaj obraz pisarza idealnie stereotypowego – człowieka, który unika kontaktów z ludźmi, którego te kontakty po prostu przerastają, męczą i stresują.  Także wiecie, moim sercem już zawładnął, a Waszym?
Akcja „Gniewu” toczy się w Olsztynie, czyli trzecim mieście, w którym pomieszkiwał nasz prokurator. W „Uwikłaniu” była to Warszawa, w „Ziarnie Prawdy” Sandomierz i teraz Olsztyn. Który to chyba się naszemu prokuratorowi niezbyt podoba, bo cały czas na niego narzeka, ale to już swoją drogą.
Jak zwykle zaczyna się niewinnie, bo od znalezionego szkieletu mężczyzny. Cóż, doświadczonemu Teodorowi Szackiemu wydaje się, że to sprawa z czasów wojny, podpisuje kilka papierów, ma nadzieję, że w końcu się tu coś wydarzy. No i nie musiał długo czekać. Okazuje się bowiem, że kości należą do człowieka, który zmarł… oj bardzo niedawno.  W tym momencie zaczyna się walka z czasem, walka z kolejnymi przeszkodami, poszlakami i świadkami.
Gdzieś w międzyczasie Teodor Szacki stara się też być dobrym narzeczonym dla Żeni, ojcem dla swojej szesnastoletniej córki Heleny Szackiej, jednak nie wszystko mu wychodzi tak perfekcyjnie, jak dotąd. 
Kilka popełnionych w czasie trwania śledztwa błędów doprowadza do sytuacji podbramkowej. Końcowa akcja toczy się szybciej, kartka za kartką, strona za stroną i wzrasta poziom ekscytacji, ciekawości… 
… i wtedy bum, pod postacią zakończenia. Którego do tej pory nie rozumiem, choć starałam się to sobie wytłumaczyć.
I w jednym momencie zrobiło się tak pusto. Jakby bańka mydlana pękła w najmniej oczekiwanym momencie. 
Mimo wszystko książka bardzo mi się spodobała, smuci jedynie fakt, że nie dowiem się już, co by było dalej. Bo domyślam się, że pan Zygmunt albo to wie i tego nie wyjaśni, albo i sam o to nie dba.

Zobacz także