Choć do samej Jojo Moyes raczej nic nie mam, okropnie bałam się tej książki. Głównie przez wielką sympatię do „Zanim się pojawiłeś”, bo wiecie – nie chciałam się sparzyć (jest to jeden z powodów, przez który nie sięgnęłam po „Kiedy odszedłeś”). Czułam jednak, że okładka – ilekroć nie spotkałam jej gdzieś na Instagramie – do mnie mówiła, wobec tego natchniona przecenami na niePrzeczytane pomyślałam…
W życiu Liv nic nie poszło zgodnie z planem. Zamiast cieszyć się miłością męża i myśleć o przyszłości, została sama. Jedyne, na co ma ochotę, to wejść pod kołdrę i już nigdy nie wyściubiać spod niej nosa. Wypić o jeden kieliszek wina za dużo i zapomnieć o mailach od komornika i mężczyźnie, który miał być spełnieniem marzeń, a zniknął bez słowa. Jedyne, co pomaga jej przetrwać, to portret dziewczyny, zaręczynowy prezent. Najcenniejsza rzecz, jaką ma.
A która będzie jej niemal odebrana. Niemniej, patrząc na ten opis wydaje się, że to znów jeden z tych ckliwych romansów, których zakończenie zna się już po przeczytaniu pierwszej strony. Dlatego też chciałam powiedzieć wszem i wobec: nie jest ani ckliwie, ani przewidywalnie. Znaczy… No dobra, trochę jest, ale jednak do tej granicy, kiedy da się to jeszcze z przyjemnością i bez spoilerowania nazbytniego czytać.
Wszystko zaczyna się od tego, że Liv traci męża i za bardzo się po tej stracie nie może pozbierać. Od tego momentu wszystko zaczyna się sypać: telefony od komorników się urywają, a ona naprawdę ma ochotę zakopać się pod tą kołdrą i spod niej nie wychodzić. W splocie mniej lub bardziej nieszczęśliwych wypadków wpada na Paula, i kiedy historia w końcu mogłaby spokojnie płynąć, komplikuje się jeszcze bardziej. Oto okazuje się, że obraz, który dostała od zmarłego męża z okazji zaręczyn został ukradziony w czasie wojny i teraz rodzina malarza domaga się jego zwrotu. Jeśli grunt pod nogami może człowiekowi załamać się po raz drugi, tak się właśnie dzieje. Liv nie wierzy w to, co się dzieje.
Tak naprawdę nawet, jeśli bym chciała, to nie mam się do czego doczepić. Historia opowiadana przez panią Moyes jest spójna, nawet te wstawki z okresu wojny, odnoszące się do obrazu, które to [wstawki] w większości książek mnie denerwują, tu pasują idealnie. Wszystko trzyma się kupy, historia, bohaterowie – wszystko opisane tak lekkim językiem, że człowiek nie wie, jak szybko idzie mu czytanie, dopóty dopóki nie zobaczy tych ostatnich linijek i okładki. Wtedy jest szansa, że poczuje zawód – z powodu oczywiście, że to już koniec. Bo chciałoby się czytać dalej.
Nie jest to oczywiście literatura górnych lotów, ale takiej nikt się chyba nie spodziewa sięgając po powieści pani Jojo Moyes. Jest intryga, są bohaterowie do których pała się sympatią, są problemy, mniejsze i większe… Jest wszystko, czego trzeba by dobrze spędzić czas przy książce. I jeszcze na dodatek okładka jest tak przepiękna, że nie mogę od niej oderwać wzroku.
Jeśli nie czytaliście jeszcze książek pani Moyes, najwyższa pora to zmienić. Chyba nie pożałujecie.