„Zginę bez ciebie” Robert Ostaszewski

Opis na okładce zapewnia nas, iż „Zginę bez ciebie” to nie tylko pełnokrwisty kryminał z wyrazistym bohaterem, ale również opowieść o traumatycznych przejściach, samobójstwach i depresji – podstępnej żmii, która wysysa z człowieka życie. Podobno, na dodatek, smutek i gorycz są przeciwstawiane wisielczemu humorowi, a rozwiązanie zagadki ma nas zaskoczyć tak, jak nigdy dotąd nic nas nie zaskoczyło.
Polemizowałabym. 

Dlatego może zacznę od plusów.
Na samym początku z całą wrodzoną skromnością przyznać muszę, co zapewne i tak doskonale wiecie, że jestem ogromną wyjadaczką kryminałów. Głównie skandynawskich, to prawda, (bo przecież ten klimat, ach, wprost idealny do popełniania zbrodni!), jednak od jakiegoś czasu dobrymi polskimi również nie wzgardzę. Pomyślałam, czytając opis książki pana Roberta Ostaszewskiego, że za tą piękną i tajemniczą okładką, chwytliwym – co by nie powiedzieć – opisem znajdę coś równie fascynującego. Źle nie było, to muszę przyznać, ale żeby fajerwerki? Jakoś ich nie doświadczyłam.
Akcja całej powieści rozgrywa się w Ciechanowie, co przynajmniej dla mnie jest ogromnym plusem. W końcu odcinamy się od wielkomiejskiego ducha, przenosimy się od mniejszego, acz równie urokliwego miasteczka, które nie jest takie niewinne, jakby się mogło wydawać.
Autor dotyka w „Zginę bez ciebie” dosyć trudnej tematyki, jaką są popełniane przez młode – w sumie nie tylko – osoby, samobójstwa. „Samobóje”, jak to mówią między sobą policjanci (i co chyba najbardziej mną w trakcie czytania książki wstrząsnęło).  Takiego „samobója” popełnia córka wiceprezydenta miasta, i jak to w takich przypadkach bywa, wszyscy chcą sprawę jak najszybciej zamknąć, „dla dobra wszystkich”, tak mówią, ale przecież za tym „dobrem wszystkich” zawsze coś stoi, i Konrad Rowicki doskonale sobie z tego zdaje sprawę. Dlatego po oficjalnym zakończeniu śledztwa, bo przecież „nic już nie można zrobić” zaczyna węszyć na własną rękę (i to wcale nie dlatego, że ma ku temu osobiste przesłanki).
Mam z tą książką pewien problem, ale nie potrafię go jakoś dokładniej sprecyzować. Z jednej strony dobrze mi się ją czytało, udało mi się wciągnąć w całą sprawę, byłam ciekawa, jakie będzie jej rozwiązanie. Przeplatanie pełnoprawnych rozdziałów z „dziennikiem depresjoholika” też mi się mniej-więcej spodobało, można było dzięki tym krótkim wstawkom zrozumieć co poniekąd kieruje podkomisarzem Konradem.  Mam jednak jakieś dziwne nieodparte wrażenie, że na prawie czterysta stron można było tu zawrzeć: albo trochę więcej intrygi, albo skrócić książkę przynajmniej o stron kilkadziesiąt. Już pod sam koniec leniwie przerzucałam strony, wydawało mi się, że akcja stoi w miejscu, bohaterowie jakoś tak ledwo co robią, a jak już w końcu udało im się tą nie lada zagadkę rozwiązać, to nawet jakoś porządnie się nie ucieszyli. Przeszli z tym wszystkim do porządku dziennego… Jak gdyby nigdy nic. Powinnam wspomnieć że cała akcja dzieje się na przełomie, poczekajcie, dziewięciu dni?

Jak dla mnie opis z okładki trochę kłamał. Nie pełnokrwisty, raczej bez wyrazistych bohaterów, a humoru wisielczego to ja tu raczej nie spotkałam, no może taki, o którym słyszeć bym nie chciała, jeśli idzie o takie tragedie. „Zginę bez ciebie” to dobra książka, rzeczywiście wszystko się trzyma siebie, również z siebie wynika i do czegoś prowadzi. Doszukać się jednak nie mogę tych wszystkich fajerwerków, które mi obiecano i mam nadzieję, że w kolejnej części jednak je gdzieś znajdę 😉

Zobacz także