27 grudnia 1984 roku w Toruniu zaczyna się proces morderców ks. Jerzego Popiełuszki. W lasach wokół miasta zabijane są kolejne ofiary. Nieuchwytny sprawca katuje mężczyzn, odcina piersi kobietom i na „koniec” odprawia makabryczny rytuał.
Niemal 30 lat później, na biurko dziennikarza „Głosu Torunia”, Roberta Pruskiego trafia list, którego autorka prosi o pomoc w poszukiwaniu grobu jej zamordowanych przed lat rodziców. Bo dokumenty, oczywiście w „magiczny” sposób albo zginęły, albo po prostu zostały zniszczone.
Robert Pruski jest dziennikarzyną w „Głosie Torunia. Dorosłe dziecko chodzące w koszulkach AC/DC, alkoholik (który nie pije), palacz (papieros za papierosem) i w dodatku jeszcze po rozwodzie. Czyżby kroił się nam portret idealnego śledczego?
LubimyCzytać podaje, iż jest to książka sensacyjna, a ja mam wątpliwości. Bo to trochę też kryminał, ze zwrotami akcji które mnie szokowały, z romansem, niby przypadkowym, z którego wyjdzie może coś więcej, a w końcu z wartką akcją, która – jak pisałam wyżej – może na początku nie była ‘szalona’ , ale później przybrała na sile.
Akcja osadzona w Toruniu pokazuje miasto z innej strony. Bardziej… może nie mrocznej, ale ludzkiej. Takiej, z której losy zwykłego człowieka nie są wydumane, ale po prostu normalne. Skazane na porażki, niekiedy na wygrane.
Autor zręcznie przeskakiwał między latami osiemdziesiątymi, a między tym, co dzieje się teraz. Takie przeskoki dają nam, czytelnikom, większą szansę by zrozumieć to, co działo się przed wieloma laty i co ma wpływ na teraźniejsze wydarzenia.
Książkę mogę polecić każdemu, kto lubuje się w takim gatunku. Przede wszystkim akcja. Dużo się dzieje. Momentami mniej, momentami więcej, ale jednak. Jest gruba [książka]. Lubię grube książki, bo wiem, że jak się wczytam, wczuję to ona nie skończy się niespodziewanie. [Choć nawet przy nie wiadomo jakiej ilości stron okazuje się, że ‘koniec’ następuje za wcześnie, ale to już inna sprawa.]
Jeżeli więc nie mieliście styczności z książkami Piotra Głuchowskiego – najwyższa pora to zmienić.