Książki do mnie mówią. A dokładniej okładki książek. Patrzą na mnie bezczelnie i krzyczą „dlaczego mnie jeszcze nie przeczytałaś?!” albo „weź mnie, i czytaj i się zachwycaj!”. Wobec tego biorę takie ‘cuda’, mniejsze czy większe do ręki i się, co jasne, zachwycam. Również – czasem bardziej a i czasem mniej.
Godziny Michael Cunningham’a splatają losy dwóch kobiet żyjących w różnych okresach XX wieku – Laury Brown i Clarissy Vaughan. Ponadto w to wszystko wplątane są wątki z życia Virginii Woolf, osoby, którą dzięki tej książce zaczęłam się bardziej interesować. Książka została nagrodzona nagrodą Pulitzera w roku 1999.
Jest to pierwsza książka tego autora, która wpadła w me łapki, jestem jednak skłonna pokusić się o stwierdzenie, iż Michael Cunningham jest mistrzem pisanego słowa. Każda linijka, każda kolejna strona wprawiała mnie w zadumanie. Chłonęłam każde słowo niemalże z czcią, z taką samą przewracając kolejne strony. Których, jak to zwykle w takich wypadkach, za szybko ubywało.
Dzięki Niemu zainteresowałam się postacią Virginii Woolf, odkrywając w jaki sposób odebrała sobie życie. Niezbyt to pomysłowe – napchać kamieni w ubranie i utopić się w rzece, postawiłabym, w przypadku tak wybitnej osoby, na coś ‘mądrzejszego’, jeżeli o odbieraniu sobie życia można mówić w takich kategoriach.
Bohaterkami są dwie kobiety – Laura Brown żyjąca na początku XX wieku, przeżywająca w swoim życiu trudne chwile, posiadająca męża, i drugie dziecko w drodze, oraz Clarissa Vaughan, żyjąca w końcówce XX wieku, której „problemy” były już nieco inne. Córka, Przyjaciel przez wielkie „P”, zalążki niespełnionej miłości, choć bycie szczęśliwym u boku kogoś innego doprowadziły do takiego rozwoju wypadków, a nie innego. Gdzieś w tym wszystkim wstawki z końcówki życia Virginii Woolf – tego, jak nie radziła sobie ze swoją ‘chorobą’ , tego, z jaką perfekcją podchodziła do pisania swoich dzieł, a przede wszystkim – z jaką miłością, mimo fatalnego końca, podchodziła do życia własnego i innych.
Nie jest to może „ciężka” literatura, jednak warta przeczytania. Chociażby nawet i po to, by móc pozachwycać się postacią Virginii, albo chłonąć piękne słowa napisane przez autora. Niby niewiele, a jednak tak dużo 😉