Chyłka i Zordon z powrotem na pokładzie. No, może tak niekoniecznie, bo po ostatnich zawirowaniach tej pierwszej trochę się grunt pod nogami osunął. Obaw jako takich nie miałam, bo zdawałam sobie sprawę że silna z niej babka i na pewno na swoje wyjdzie – prędzej czy później. Jeżeli chcecie zobaczyć, czy dobrze obstawialiście, łapcie „Rewizję” bo, oczywiście, warto.
W zupełnym skrócie:

Żona i córka robotnika z Ursynowa giną tragicznie w niewyjaśnionych okolicznościach. Ich polisa na życie opiewa na tak wielką kwotę, że towarzystwo ubezpieczeniowe wcale się z jej wypłaceniem nie śpieszy. Kiedy wdowiec myśli, że gorzej już być nie może, okazuje się że los, raz za razem, płata mu kolejne figle. Zostaje oskarżony o zabicie swojej żony i córki, prokuratura obarcza go poważnymi zarzutami, a on postanawia się bronić. Oczywiście, nie sam. Z Chyłką u boku.


Jakieś to takie wszystko poprzewracane, myślałam sobie w trakcie czytania. Rozdzielony duet bardzo mnie na początku zasmucił, bo chyba nie pałałam do Chyłki tak wielką miłością, by znosić ją samą. Znosiłam ich we dwoje, jako nieustający duet  dążący (zawsze!) do prawdy, choćby tej która nie powinna była ujrzeć światła dziennego. Niemniej Aśka (jak to dziwnie brzmi!) nabroiła, została zwolniona (powinnam ostrzec o spoilerze) i właśnie w tym momencie, dokładniej jakiś czas później rozpoczyna się akcja „Rewizji”.
A rozpoczyna się dosyć tragicznie, bo od znalezienia dwóch porządnie zmasakrowanych ciał kobiet, matki i córki. Gdzie w tym wszystkim ojciec, można sobie pomyśleć, i na ten sam pomysł czy trop, jak kto woli, wpada policja, prokuratura i wszyscy, którzy widzą w osadzeniu go jako oskarżonego, szansę na wygraną. Gdzie w tym wszystkim kancelaria Żelazny&McAvoy? Otóż okazuje się, że matka z córką były ubezpieczone. Ale wiecie. Tak dobrze-dobrze, porządnie wręcz. No i jakoś spółka ubezpieczeniowa, Salus, nie chyli się do tego by te pieniądze wypłacić, jeśli okazuje się że jest szansa wrobienia biednego mężczyzny, co to mu się właśnie świat rozpadł na milion kawałków, do popełnienia tychże zabójstw.
Joanna Chyłka, choć na pierwszy rzut może się wydawać, że osiągnęła już dno-dna, jak zwykle w splocie mniej szczęśliwych wypadków (może po prostu: pecha)  pojawia się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Wyraża chęć pomocy biednemu poszkodowanemu, nie zdając sobie chyba wówczas sprawy, na co się pisze. Bo po drugiej stronie barykady pojawia się Żelazny&McAvoy i nasz kochany Zordon, który już jest jakby trochę wyżej w tej hierarchii, a jednak nadal musi walczyć o swoje.
Ale to nie koniec nieszczęść; toć to dopiero początek. Chyłka stara się jak może, Zordon staje na rozdrożu, znikąd pojawia się Lagner… I bądź tu mądry, człowieku. Trzymaj emocje na wodzy. No ja powiem tak – nie da się.
Remigiusz Mróz jak zwykle pozytywnie mnie zaskoczył. Choć, jak przyznałam na początku, byłam smutna z powodu rozdzielenia mojego ulubionego duetu, okazuje się że Chyłka i Zordon, którzy w „Rewizji” znaleźli się po dwóch stronach barykady, okazują się być jeszcze lepszym kąskiem do schrupania niż wcześniej.  Ale ta książka to nie tylko oni i ich jak zwykle skomplikowana relacja. To również doskonale opowiedziana historia człowieka, który tylko z racji swojej inności staje się śmieciem, którym można pomiatać i robić co się żywnie podoba. To zwrócenie uwagi na to, że człowiek nie ma szans z dobrze usytuowaną korporacją, z tym, że wydarzenia z przeszłości cały czas wpływają na rzeczywistość, ale przede wszystkim z tym, że niezależnie od wielkości bagna, w jakim się znajdujemy, jeśli tylko mamy przy sobie zaufane osoby, na pewno uda się nam z niego wydostać.

Nie muszę chyba mówić, w tym miejscu, że zakończenie jak zwykle dopełniło dzieła. Kiedy już myślałam, że wszystko wiem, rozumiem, że to co w głowie sobie w trakcie czytania poukładałam jednak nabiera sensu okazało się… że nie. Serio. Lećcie więc do księgarń, bierzcie „Rewizję” w swoje łapki i czytajcie 😉

/ tu mówiłam o Kasacji
tu o Zaginięciu/  

Zobacz także