Nigdy nie wiem, co myśleć o książkach, które czytam ponad tydzień. Przecież gdyby mi się podobała, myślę, przeczytałabym ją w dwa popołudnia. Z kolei gdyby mi się nie podobała to pewnie nie skończyłabym jej jeszcze przez długi czas. Patrzę więc na swój egzemplarz, przekartkowuję, a jednak nadal mam w głowie mętlik. Wynikający z tego, że czuję się lekturą jako taką oczarowana, a z drugiej strony wydaje mi się, że można by chcieć czegoś więcej.
Jest taki dom, w którym nie chciałbyś spędzić nocy.
Jest takie jezioro, w którym mieszkają nieumarli.
Jest taki demon, o istnieniu którego wolałbyś nie wiedzieć.
Jest takie miejsce, w którym mieści się ten dom.
Jest taka historia, której nie chciałbyś poznać.
Choć przed lekturą książki starałam się nie czytać czyichś opinii na jej temat, nie uszło mojej uwadze zastrzeżenie, jakoby autor na kartach swojej powieści używał dość potocznego języka. Wydawało mi się wówczas, że to dobrze, bo ileż za mną książek, w której autorzy cisnęli się na siłę na poważny i stonowany język, sprawiając jedynie że nie dało się tego czytać, nic poza tym. Kiedy jednak sama zabrałam się za czytanie, przyznam bez bicia, trochę mi to zaczęło przeszkadzać. Bo o ile taki zabieg w dialogach wyglądał jak najbardziej okej (w końcu bohaterowie też ludzie), to jednak na dłuższą metę… cóż, denerwował.
Historia, jak to zazwyczaj, zaczyna się dosyć niepozornie, oto bowiem Karolina i Tomek chcą spędzić ze sobą trochę czasu. Wyjeżdżają więc na Suwalszczyznę, i w zasadzie od momentu w którym wsiedli do samochodu wszystko idzie nie tak. Wyjazd co prawda miał poprawić ich relację, ale tak jakoś okazuje się, że los rzuca im dużo kłód pod nogi, oni się na siebie złoszczą, denerwują, a czytelnik sobie myśli „serio bardziej niedopasowanej pary to świat nie widział”.
Okładka mówi, że Gałęziste to taki paranormal thriller. Nie mam doświadczenia z takimi książkami, wolę kryminały, dajmy na to, ale skusiła mnie okładka i opis no i byłam ciekawa, czy przepadnę. No i tu pojawia się problem. Bo historia ma potencjał. Na początku nawet, czytając, wydawało mi się, że rozumiem zamysł autora i że w jakimś tam stopniu to wszystko ma sens. Im jednak dalej w las, to bohaterowie podejmowali coraz głupsze decyzje, a jak już nastąpił jakiś przebłysk, to pukali się po głowie bo „niee no przecież nie”. Ilość zbiegów okoliczności, przypadków, pomyłek, dziwnych sytuacji – każdemu normalnemu człowiekowi dałoby to coś do myślenia. Im nie.
Może ja się do „paranormali” nie nadaję, może mój umysł nie jest w stanie tego wszystkiego pojąć. Oprócz rzeczywiście zbyt potocznego języka, który momentami bardziej denerwował niż rozśmieszał, oprócz momentami głupoty bohaterów, Gałęziste to wciąż bardzo dobra książka, która na pewno znajdzie rzeszę fanów. Ja do nich co prawda przynależeć nie będę, co nie zmienia jednak faktu że serdecznie ją Wam polecam. To – mimo wszystko – była jednak miła odskocznia, którą powinniście sobie zafundować.
(Zakończenie książki przemilczę, bo stało się tak, że gdzieś w połowie książki będąc zszokowana rozwijającą się sytuacją postanowiłam przeczytać ostatnie kilka stron, koniec końców przeczytałam epilog i tak jakby bardzo zostałam wbita w fotel. Tego się nie spodziewałam. I za to zaskoczenie daję wielkiego plusa.)
Za egzemplarz książki dziękuję autorowi.