„wersje nas samych” Laura Barnett

Dlaczego człowiek, a przynajmniej ja, nie uczy się na błędach? Dlaczego znów popełniłam tą głupotę – zaufałam dobrej reklamie, a okazało się, że  wyszło tak samo jak w przypadku „Dziewczyny z pociągu”, czyli nijako. O „Wersjach nas samych” huczało wszędzie. Piękna, niebieska okładka, niesłychana historia, pomysł jak żaden inny itp., itd. No to pomyślałam, hej, czemu nie!, przecież nie będzie tak źle. Ehe.
Inaczej. Książka nie jest zła. Opowiadana historia w pewnych momentach łapie za serce. To niedopowiedzenie, które towarzyszy czytelnikowi od pierwszej do ostatniej strony sprawia, że mogę pobudzić swoją wyobraźnię. Historia skupiająca się na tym, jak tak naprawdę naszym życiem kierują przypadki jest chwytliwa, rzeczywiście to coś nowego.
Przyznać muszę jednak, w tym momencie, że ja się w tym całkowicie pogubiłam. Myliły mi się imiona bohaterów, przejścia pomiędzy perspektywami sprawiały, że w zasadzie nie wiedziałam, o czym w końcu czytam, historie zaczęły mi się zlewać w jedno, a ja koniec końców przesuwałam strony na czytniku byle do końca.  

Nie rozumiem fenomenu „Wersji nas samych”, jednocześnie nie twierdzę, że jest to zła książka. U mnie się nie spisała, do tego stopnia że czytałam ją trochę z przymusu, z nadzieją, że zaraz będzie ten efekt „wow” i wcale nie będę żałowała wydanych pieniędzy czy czasu nad nią spędzonego. Tego i tego żałuję po stokroć. 

Zobacz także