„Co nas nie zabije” David Lagercrantz

Kontynuacja Millennium niesie ze sobą wiele sprzeczności. Z jednej strony jest niezwykle wyczekaną książką (bo któżby nie chciał wiedzieć, co tam u naszej Salander), z drugiej wprost znienawidzoną tylko dlatego, że ktoś śmiał się ją napisać.  Komentarze, które przewijają się na różnych serwisach wołają o pomstę do nieba. Ci jednak, którzy mają najwięcej do powiedzenia okazuje się, nie mają w ogóle ochoty sięgać po tą książkę twierdząc, że to nie powinno się wydarzyć. Smutno mi, że autor jest oceniany nie przez pryzmat tego, jak poradził sobie z dopisaniem kontynuacji tak cudownej serii, ale przez pryzmat własnej decyzji, podjęcia której nikt nie mógł mu zabronić. Jeśli więc czytasz moje wypociny, i nadal zastanawiasz się czy warto po „Co nas nie zabije” sięgnąć odpowiadam – tak. Nawet, jeśli Ci się, drogi czytelniku, nie spodoba, to Twoje zdanie i opinia będzie w pełni uzasadniona.
Co by nie powiedzieć, David Lagercrantz jest doświadczonym dziennikarzem i pisarzem. Karierę rozpoczął od wydania historii szwedzkiego poszukiwacza przygód Görana Kroppa. Największą popularność przyniosła mu biografia Zlatana Ibrahamović’a, „Ja, Ibra” która nie tylko stała się bestsellerem ale znakiem rozpoznawczym autora. W końcu przyszedł czas na Millennium, do kontynuacji którego – poniekąd – namówiła czy zachęciła go jego własna agentka.
Po przeczytaniu „Co nas nie zabije” jednogłośnie mogę stwierdzić, iż para naszych bohaterów ma niezwykły talent do wplątywania się w kłopoty na własne życzenie.  Mikael Blomkvist zastanawia się nad porzuceniem kariery dziennikarza śledczego. A wszystko za sprawą udziałowców, którzy wykupili „Millennium” i chcą je coraz bardziej zmieniać. To, co się tam dzieje, przebija jego najśmielsze koszmary. Przydałoby się coś, jakiś temat, który by wszystko ruszył – jego karierę, gazetę stojącą w miejscu. Wtem, jakby na zawołanie, do zmartwionego Mikaela dzwoni Frans Balder, ekspert w dziedzinie badań nad sztuczną inteligencją. Chce powierzyć mu jakieś tajemnice, dzięki którym Blomkvist mógłby z powrotem wrócić na szczyt. Od tego momentu wszystko idzie nie tak. Do czego, mniej lub bardziej przyczynia się Lisbeth Salander, biorąca udział w zorganizowanym ataku hakerów. Drogi bohaterów znów się przecinają.
Czytałam książkę ponad tydzień. Tylko dlatego, że jestem śmierdzącym leniem, który większość swojego czasu spędza przed komputerem, a później dziwi się, że jak bierze książkę do ręki to oczy samoistnie się zamykają. Ale my nie o tym. Nie wiem, czy książka spodobała mi się dlatego, że byłam stęskniona za Lisbeth i Mikaelem. Czy dlatego, że autor – czego by nie powiedzieć – naprawdę do pracy się przyłożył, a spod jego pióra wyszła bardzo przyjemna powieść sensacyjna, którą, jak zacznie się czytać, to nie można przestać. Od pierwszych stron jesteśmy wplątani w dobrze skonstruowaną intrygę – tam, w roli głównej amerykańskie służby specjalne. Książkę czytało się szybko, choć czasem niektóre fragmenty, ze względu na zawiłość, czytałam dwukrotnie, ale to tylko dlatego, że pewne terminy były dla mnie za trudne i do przeczytania, tym bardziej do zrozumienia. Momentami zadawałam sobie pytanie, czy autor nie poszedł przypadkiem w kierunku naukowym – ot wiecie, walnę trochę skomplikowanego słownictwa, opowiem o trudnych i zawiłych procedurach i wszyscy będą szczęśliwi. To uczucie na szczęście gościło mi przez niewielką ilość czasu spędzonego nad „Co nas nie zabije”, więc jestem zupełnie na tak.
Zasmucona jestem faktem, że książka jest taka krótka. Larsson trochę nas rozbestwił, dając do ręki takie wielkie tomiszcza. To, co zobaczyłam w księgarni trochę mnie zasmuciło. Tylko czterysta stron?? Dlaczego? Z drugiej strony wiem, jestem tego świadoma, że rozpisywanie się na siłę nie ma zupełnego sensu i co gorsza – mogłoby tylko zaszkodzić.
 Wiadomo, że nie ośmielę się porównać pracy Davida Lagercrantza z tym, co stworzył Larsson, jednak książka, wbrew tym wszystkim komentarzom, za które mi wstyd, jest naprawdę na wysokim poziomie. Może nie jakieś arcydzieło czy bestseller roku, ale – biorąc pod uwagę moje przywiązanie do bohaterów i chęć poznania „co dalej” – „Co nas nie zabije” jak najbardziej mnie zadowoliło.  

­­­

Więc, drogi czytelniku, jeśli jeszcze zastanawiasz się, czy warto „Co nas nie zabije” przeczytać, powiadam – tak. Okażcie autorowi trochę zrozumienia, odsuńcie od siebie myśl, że „to na pewno nie to samo” i dajcie się ponieść historii, a tego naprawdę nie pożałujecie.

Zobacz także