Przez całą książkę nie mogłam odrzucić z głowy skojarzenia tej sprawy, wymyślonej przez panią Bondę, z taką która wydarzyła się 11 lat temu we Francji. Ojciec, głowa rodziny, arystokrata, zabił całą rodzinę, zakopał ją w ogrodzie koło domu, a później dał dyla w świat i tyleśmy go widzieli. Chętnie przyjmę teorie odnośnie tego, co się z nim dzieje, ja na przykład uważam, że siedzi sobie gdzieś pod zmienionymi danymi i śmieje się w głos, że tak wszystkich wyrolował.
Ale wracając jednak do „Zimnej sprawy”: w podziemiach zabytkowej willi na poznańskim Sołaczu policja odkrywa ciała kobiety i kilku dzieci. Czy to był mord rytualny? A co z tym, że rodzina która kiedyś mieszkała w tej willi uznawana jest za od wielu lat zaginioną? Tam, gdzie policja nie daje rady, Huberta Meyera poprosi o pomoc, nawet jeśli ten ma dużo na swoim talerzu. Nie dość, że stracił partnerkę, to jeszcze otwiera Wydział Wsparcia Dochodzeń, szefuje kilkunastu osobom (a tego przecież nienawidzi robić, bo woli być swoim sterem, a nie, że odpowiadać za innych), i naprawdę nie ma czasu. Ale jego współpracownik znał tego kogoś, kto ewentualnie mógł popełnić tę zbrodnię. No i sprawa przez wzgląd na spojrzenie rytualne, jest po prostu ciekawa.
I chociaż Poznań to nie jest mała miejscowość, gdzie wszyscy się znają, to i tak nagle świadkowie nabierają wody w usta; nikt nic nie wie, nie interesuje się, nie widzi ani nie słyszy. A pytania się tylko mnożą.
Śledztwo samo w sobie jest ciekawe, nie mogę tego nie powiedzieć. Im pojawia się więcej tropów, tym robi się bardziej interesująco. Bo kto to w końcu zrobił? O co tu chodzi? Sprawa sp rzed kilkunastu lat? Idzie się pogubić w kolejno wyskakujących tropach, bo tyle jest możliwości, i każda z nich ma w sobie logiczną cząsteczkę, która odpowiednio oprawiona, poparta dobrymi faktami, może się wybić.
Tyle, że pani Bonda jak zwykle przez 85% pompuje akcję, nakręca czytelnika i bohaterów, napuszcza ich na siebie, doprowadza ich do jakiś granic, czeka aż emocje eskalują, a potem… A potem w te ostatnie dziesięć procent nagle chce wszystko rozwiązać. Rozwikłać każdy trop, który pojawił się do tej pory, obalić każdą teorię, która w konkretnych momentach wydawała się mieć sens. Tyle, że to tak nie działa, i jedynie pozostawia czytelnika z mętlikiem w głowie – jak mnie samą. Do tej pory czuję się zagubiona, chociaż książkę skończyłam tydzień temu. Nadal nie rozumiem zakończenia, nadal nie wiem, co tak naprawdę się wydarzyło oprócz tego, że połowa świadków i bohaterów była winna, maczała w tym palce. Ale nie wiem, w jakim sensie 🙂 Mam trochę o to żal do pani Kasi, bo naprawdę „Zimna sprawa” mi się podobała. W końcu polubiłam się z bohaterami, nauczyłam się ich imion, ale… nie rozumiem zakończenia, na które zostałam nakręcana.
Co, oczywiście nie zmienia faktu, że uwielbiam tę książkę, była dla mnie idealnym odmóżdżaczem, z którym spędziłam dobrze czas i wręcz nie mogłam się od niej oderwać. To już siódma część przygód Huberta Meyera, więc jeśli chcecie zacząć czytać, toooo chyba wypadałoby od pierwszej 🙂