Główną bohaterkę poznajemy w dosyć specyficznym momencie. Jak to na bohaterkę książkową przystaje, pojawia się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Jakby wiedziała, że jakiś szaleniec chce skoczyć z mostu, a ona musi go uratować. Otóż, okazuje się, że nasze życie rządzi się przypadkami, nawet, jeśli udajemy, że nie zwracamy na to uwagi.
Przypadkowo więc Christina ratuje Adama z opresji. Mimo jego woli, bo przecież chciał ze sobą skończyć i wcale nie czuł się dobrze z tym, że jakaś wariatka się go uczepiła i błagała, by tego nie robił. Zupełnie tak, jakby się mną przejmowała, możnaby pomyśleć. Otóż. Christine się przejmowała. Ponieważ nasza bohaterka lubiła troszczyć się o życia innych, w swoim mając… totalny rozgardiasz. Ale nie o tym.
Christina wymusza na Adamie obietnicę: jeśli do jego urodzin pokaże mu, że życie jest piękne, on nie popełni drugi raz tej próby. Jeśli jednak się jej nie uda, a Adam nie odkryje tego cudu życia, o którym tak wszyscy mówią, raz na zawsze ze sobą skończy. Ale jak to tak, dać człowiekowi zginąć, samemu? Bez mniejszego problemu? Przecież tak się nie robi.
Christina postanawia dać z siebie wszystko. Czasem może się wydawać, że się narzuca, jest nadopiekuńcza, prawda jest jednak taka, że po prostu się troszczy. I, w międzyczasie odkrywa, że tony poradników, które ma na swoich półkach, jakoś niezbyt odnoszą się do prawdziwego życia (ups!). Można powiedzieć, że jest ich fanatyczką, bo na przestrzeni całej powieści wydaje mi się, że jedynym zdaniem, które powtarza się najczęściej to „w poradniku takim i takim”.
Okazuje się jednak, że nic nie jest takie, jak o tym piszą. Miała pokazać Adamowi piękno życia. Tyle, że Adam tego piękna nie zauważa. Zdradziła go narzeczona. Jego ojciec jest chory. Wszystko idzie nie tak, jak trzeba. Jak tu nie zwariować?
Autorka, którą znamy w większości z „P. S Kocham Cię” wtedy skradła moje serce. „Zakochać się” wielokrotnie widziałam na półkach w sklepie, jednak nie czułam tej więzi, że o kurczę, muszę to mieć. Książkę jednak dostałam, w prezencie… I, no nie ukrywajmy, nie jest to nic górnolotnego, czegoś co każdy musi przeczytać, ale… Na wakacyjny wieczór, czy pobyt na piaszczystej plaży w sam raz. Polecam więc.
Jeszcze mała dygresja odnośnie tytułu – ja po prostu zwariuję. Serio. Widzę tytuł amerykański How To Fall In Love i patrząc na ten polski, to mnie ciarki zalewają. Czy naprawdę raz nie mogłabym być z tłumaczenia zadowolona? Niet.
Ażeby się zareklamować, zapraszam wszystkich fejsbukowiczów na stronę Myśli-Zaczytanej.