TOP 10: ULUBIONE SERIALE
Serialomaniacy, jesteście ze mną? Jesteście? Na pewno? Nie chowacie się gdzieś po kątach? Oby! Dzisiaj bowiem nadciągam z Top 10, które przez większość czasu podglądałam u Kreatywy, a teraz postanowiłam, że może sama spróbuję. Zaczynam od seriali z prostej przyczyny. Są wakacje, w związku z czym gospodarujemy większą (chociażby minimalnie) ilością czasu wolnego, który możemy poświęcić na gapienie się w ekran komputera. Bo przecież trzeba być na bieżąco z ulubionymi bohaterami, prawda? 😉
Sama jestem typowym serialoholikiem, który (według współlokatorki) napierdziela seriale dniem i nocą, przez co (podobno) nie mam czasu na życie. Podejrzewam, że te plotki są prawdziwe. Nic jednak nie poradzę na to, że za bardzo żyję życiami bohaterów, przez co zapominam o swoim XD
Najbardziej lubię oglądać seriale sezonami, bo oczekiwanie na kolejne odcinki jest męczące. Przecież odcinek zawsze kończy się tak, że serduszko podpowiada „oboshe, co będzie dalej?!”, a tu bum – czekaj człowieku cały tydzień. To jednak wymaga zupełnego odizolowania się od danego serialu… co, powiedzmy sobie szczerze, w dobie Internetu jest niesamowicie trudne. Z każdej strony bowiem atakują nas spoilery, nawet, jeśli świadomie ich unikamy. Jeśli więc nie mam możliwości oglądania ‘zbiorowo’, oglądam tydzień po tygodniu, aż w końcu robię sobie maraton i od nowa oglądam, by wszystkie braki i luki w wiedzy wypełnić.
Kolejność  seriali starałam się poprzeć czasem i kolejnością, według której je oglądałam. Mniej-więcej mi się udało, bo moja pamięć jednak płata mi figle. 

1.  Desperate Housewifes / Gotowe na wszystko

Pierwszy serial, w którego oglądanie wkręciłam się tak bardzo mocno. Zżyłam się z bohaterami, którzy wiedli normalne, szare życia, okraszone przygodami, wielkimi tragediami, bohaterami, na których (jak czasem miałam wrażenie) los po prostu się uwziął i rzucał im kłody pod nogi, a oni – zupełnie naturalnie – brali się w garść i nigdy się nie poddawali. Chyba tego się nauczyłam – walczyć z każdą przeciwnością losu nawet wtedy, gdyby wszyscy mieli mnie wyśmiać. Warto – i walczyć, i obejrzeć ten serial, choć od jego zakończenia minęło kilka dobrych lat.
2. Grey’s Anatomy / Chirurdzy 
Tym serialem zaraził mnie Tata. Choć przedmiotów ścisłych jest ze mnie wieczna noga, tak serial pokochałam. Pewnie dlatego, że bohaterowie na początku swej lekarskiej przygody byli głupi, mieli zbyt wielkie ego, a życie samo ich utemperował.Choć nie raz i nie dwa było mi ich żal, choć nie raz i nie dwa miałam ochotę rzucić serial w cholerę (nawet i ostatnio), bo mnie wszystko denerwowało i wkurzało i było ponad moje siły, Chirurgów nadal kocham pełnią serca. Nawet, jeśli wszystko idzie nie tak, jakbym tego chciała. Kocham ten serial jeszcze ze względu na narrację, na słowa bohaterów, które chce się spisać na kartce, i mieć je przy sobie, kiedy najdzie taka potrzeba. Tu chwała reżyserom i scenarzystom, że w to wszystko potrafili wplątać i to.
3. Brothers&Sisters / Bracia i siostry



Kolejny ulubiony serial.  Los Angeles i siedmioosobowa rodzina. Pięcioro dorosłych dzieci, dwoje rodziców i tajemnicza kobieta, która pojawia się znikąd i sieje spustoszenie. Ciepły, rodzinny serial przekazujący wiele wartości: począwszy od miłości do drugiej osoby, akceptacji człowieka takim, jakim jest naprawdę, dążeniu do celu nawet, jeśli los podrzuca pod nogi kłody, a wszyscy śmieją się z naszych wyborów. O tym, że rodzina jest najważniejsza, a rodzeństwo zawsze stanie za nami murem. Też minęło kilka lat od zakończenia, a ja nadal uwielbiam.
Tutaj odnośnik do notki, którą poświęciłam serialowi. 
Serialowy majstersztyk ostatnich lat. Kolejny hit stacji HBO, która to [stacja] idzie jak burza. Kevin Spacey jako niezrównany Francis Underwood, który mknie do celu po trupach (wielu, wielu trupach), idealnie dopasowana muzyka, ujęcia, fabuła… Mogłabym wymieniać godzinami. I choć nie jestem fanką polityki, szczerze mnie to nie interesuje, tak serial po prostu mnie rozkochał. Przy okazji premiery trzeciego sezonu okazało się, że jestem… cóż, ciapą, jakby ktoś nie wiedział. Wzruszona i przekonana, że odcinki pojawiają się co tydzień, obejrzałam tylko dwa pierwsze. Zaś na uczelni, koleżanka wiedząca, że wyczekiwałam na tą premierę jak na nic innego ostatnimi czasy, spytała mi się, „co myślę o trzecim sezonie”. Ja – nie wiem o co jej chodzi, patrzę na nią jak na wariatkę (odwdzięczyła się), i odpowiadam zgodnie z prawdą, że „eee, dopiero dwa odcinki były, nie wyrobiłam sobie jeszcze opinii”. Cóż. Wszyscy wokół wybuchli śmiechem. Brawo, Aleksandro, odpowiedziała, przecież HBO rzuciło wszystkie odcinki na raz. Nie wiedziałaś? Nie wiedziałam… Nawet nie wiecie, jak szybko mknęłam do mieszkania, prosto z zajęć, by nadrobić braki 😉
6. The Big Bang Theory / Teoria Wielkiego Podrywu

Leonard i Sheldon są mózgowcami. Nauki ścisłe nie mają przed nimi żadnych tajemnic; im samym zaś wydaje się czasem, że postradali wszystkie zmysły świata, co w sumie nie jest (w ich wypadku) dziwne, gdy mają do czynienia z taką Penny, która w początkowych sezonach jest karykaturalną wręcz blondynką. I początkującą aktorką, która chodzili na miliony przesłuchań, i cóż, jedyną reakcją, odpowiednią do stanu rzeczy jest: „następnym razem, Penny, na pewno pójdzie lepiej”. Choć czasem gubię się w tych ścisłych terminologiach, które dla mnie brzmią jak jeden wielki bełkot, to naprawdę uśmiałam się co niemiara, więc polecam. #teamsheldon !
7. Friends / Przyjaciele



Tu chyba zbędne jest przedstawianie, o czym jest serial, bo chyba każdy miał z nim większą czy mniejszą styczność. Sama od deski do deski obejrzałam serial zeszłej jesieni, kiedy nie miałam jak długich wieczorów spożytkować. Jestem jak najbardziej na tak – młodzi, zagubieni ludzie, śmieszne sytuacje, śmieszne dialogi, a w tle Nowy Jork. Chyba nie było bohatera, z którym choć przez chwilę nie mogłam się utożsamić. Na łopatki rozkładał mnie Joey, ilekroć wymyślał  coś durnego. Zastraszająco często. Czy to jadł wszystko, co było w lodówce, gdyż ta się zepsuła, a może próbował wmówić komuś, że ją zepsuł, by odzyskać kasę na jej naprawę. Serial o przyjaźni, o życiu, o wszystkim.
8. Chasing life / Pojedynek na życie



April Carver jest dwudziestoczteroletnią dziennikarką, można by rzec – u progu swej kariery. Kiedy wydaje jej się, że ma idealne życie – chłopaka, pracę, kochającą się rodzinę, okazuje się, że los zaplanował dla niej coś innego. Zaczyna zmagać się z chorobą, która raz po razie niweluje jej plany. Swoje dotychczasowe życie musi podporządkować chorobie, ale nie jest w tym sama – ma rodzinę, przyjaciół, którzy w tych trudnych momentach jej nie opuszczą. Choć serial dotyka smutnej „dziedziny”, wszak śmierć nigdy nie była neutralnym tematem, jest bardzo przyjemny do oglądania. Bezbłędna Italia Ricci w roli April, czy reszta obsady są wprost idealni do ról, jakie grają. Słodko-gorzki serial o tym, jak to los nie pyta nas o zdanie, tylko wkracza do naszych żyć o tak, z buta.
9. Modern family / Współczesna rodzina



Mamy tu trzy spokrewnione ze sobą rodziny, serial opowiada więc o ich codziennych perypetiach. Tym, co bardzo spodobało mi się w tym serialu to to, iż co parę scen bohaterowie zostają jakby postawieni przed kamerą i opowiadają, co zrobili źle/ co powinni zrobić inaczej w danej sytuacji. Nie wiem jak innym, ale mi bardzo podoba się taka forma kontaktu z widzem, który poczuwa z nimi jakąś więź. Bardzo spodobało mi się poczucie humoru bohaterów, czy też podejście do niektórych spraw, z którymi musieli sobie jakoś poradzić. Są rozwiezione dzieci, pyskujące, wprowadzające starszych do szału; są też ci starsi, którzy chcą być „cool”, a niestety często wychodzi zupełnie odwrotnie. Odcinki trwają coś około dwudziestu minut, więc wiecie, oglądajcie!
10. How I Met Your Mother / Jak poznałem Waszą matkę



Ileż ja się o tym serialu dobrego nasłuchałam! Ileż mi wszyscy polecali, zachęcali, w ogóle i w ogóle. A ja byłam nieugięta, powtarzając, że ‘niepotrzebny mi zupełnie nowy serial, a fuj’, bo jeszcze wtedy myślałam, że nie jestem serialoholiczką. Cóż, w porę się opamiętałam, zaczęłam oglądać… I przepadłam. Na moją korzyść było to, że serial się skończył, więc nie było żadnego niepotrzebnego czekania. Okej, raz było, ale to z własnej głupoty.  Strasznie podobała mi się więź, jaka była między bohaterami, to, ze nie mieli przed sobą nic do ukrycia, że ich problemy, z którymi się zmagali, były odpowiednie do wieku i sytuacji, w której się znajdowali. Barney ze swoimi genialnymi tekstami (‘It’s gonna be legen… *wait for it*.. dary!’), Lilypod i Marshmallow, czy w końcu Ted, tytułowy ojciec opowiadający swoim dzieciom, jak to wszystko kiedyś było i Robin, która… no właśnie. Niby była gdzieś tam z boku, a wydaje mi się, że grała niemal główne skrzypce. Nevermind. Podsumowując, serial fantastyczny. Nieco nie zgadzam się z zakończeniem, jakie nam zaserwowano, jednak jestem skłonna przyjąć to na klatę wiedząc, że pewnie taki był zamysł.
Uff, udało mi się. Na początku biadoliłam, że nie uzbieram dziesięć seriali, a gdy zaczęłam je spisywać na kartce, cóż… wpierw byłam dumna, że się zmieściłam, później okazało się, że tego mam drugie tyle, jednak się ograniczyłam.
Cóż, seriale to z jednej strony trochę marnowanie czasu, który można by poświęcić na przykład na czytanie czy pisanie, jednak ja wychodzę z założenia, że to też świetny sposób na naukę języków. Każdy z powyższych seriali oglądałam z angielskimi napisami (nie licząc Gotowych na wszystko), więc dużo nowych słów znalazło się w moim słowniku. Na początku miałam opory co do Chirurgów, ze względu na typowo lekarskie słownictwo, jednak stwierdziłam po czasie, że nawet po polsku nazwy chorób czy zabiegów niewiele mi mówią, więc chyba jestem skłonna dać sobie radę bez.

No to teraz kolej na Was, oglądaliście któryś z wymienionych przeze mnie seriali, a może polecacie coś fajniejszego? 😉   
*klikając na angielski tytuł serialu, przeniesiesz się na stronę filmweb; wszystkie obrazki zaczerpnięte z Google. 

Zobacz także