Skończyłam niedawno oglądać film. Dokument, który ktoś polecił na grupie „Piąte: nie zabijaj”. Początek był bardzo słodki, oto po 19 latach trójka dorosłych już mężczyzn dowiaduje się o swoim istnieniu. Jest ich troje, zostali rozdzieleni przy adopcji, w końcu się odnajdują. Od razu się zaprzyjaźniają, jest tak jakby znali się od zawsze, chociaż znają się od kilku chwil.
Sielanka trwa jeszcze przez kilka chwil, bo przecież poznawanie się, spędzanie wspólnie czasu jest dla nich bezcenne. Chodzą po programach telewizyjnych, udzielają wywiadów, imprezują, w końcu wynajmują wspólne mieszkanie, które jedna z bohaterek filmu nazywa „kawalerskim mieszkaniem razy trzy”, bo to tam skumulowała się ich męskość, młodość i… braterstwo. W końcu jednak bańka pękła, i chyba nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw.
Bracia wraz ze swoimi rodzicami udali się do agencji adopcyjnej, by dowiedzieć się, jakim sposobem mogło dojść do ich rozdzielenia. Wytłumaczenie, że „trójki by przecież nikt nie adoptował” może i wydawało się prawdziwe, ale jednak coś tam nadal nie grało. A nie zagrało jeszcze mocniej, gdy jeden z nich wrócił się do budynku po parasol i zobaczył, jak pracownicy… piją szampana. Ewidentnie coś świętują.
Okazało się, że chłopcy wraz z rodzinami byli szczurami doświadczalnymi, mówiąc kolokwialnie. W 1961 roku zostali rozdzieleni w pełni świadomie i z premedytacją. Każdy z nich trafił do innej rodziny, jeden do inteligenckiego domu, drugi do klasy średniej a trzeci do tej biedniejszej. „Autorem badań” był Peter Neubauer, współpracownik Freuda. A całe to badanie miało pokazać, czy bardziej istotne w życiu człowieka są geny jakim jest obdarzony, czy środowisko, w jakim się wychowuje. I tak sobie ten Neubauer wraz ze współpracownikami badali tych młodych ludzi, odwiedzając ich co miesiąc pod jakimiś dziwnymi wymówkami, że dotyczy to wszystkich dzieci adoptowanych. Precedens ten trwał od 1960 do 1980 roku, czyli akurat do momentu, gdy sprawa wyszła na jaw. Później wszyscy się od tego odcięli.
Nie było wyników badań, nikt nie wiedział o co chodzi, współpracownicy Neubauera (który zmarł w 2008 roku wcześniej udzielając wywiadu Lawrencowi Rightowi powiedział że jeszcze tych wyników nie ma, że w ogóle o to nie chodziło, a następnie umieścił wszystkie dokumenty w bibliotece Yale utajniając je do 2066 roku) mówili, że rzeczywiście z perspektywy czasu te badania wydają się być nieetyczne, jednak oni tego nie wymyślili, tylko przy tym pracowali. Nie mieli dostępu do żadnych badań. Te Yale bohaterom upubliczniło, ale jednak dopiero po emisji programu.
Gdy to wszystko wyszło na jaw, ich relacja nagle zaczęła się psuć choć nadal spędzali ze sobą dużo czasu, w międzyczasie założyli rodziny, na świat przychodziły ich dzieci. Jeden z nich odszedł z rodzinnego interesu, drugi trafił do szpitala psychiatrycznego, a trzeci próbował wszystko zbierać do kupy. O tym, co wydarzyło się dalej nie będę mówiła, aby nie zdradzić i tak nadszarpniętej przeze mnie fabuły. Chciałam jednak tym tekstem wyrazić swoje zdziwienie, niepokój i jakąś odrazę do faktu, że ktoś tych badań się podjął. Podjął się zabawy ludźmi po to, by coś udowodnić, jednak przecież żadne wyniki nie zostały opublikowane do tej pory. Nadal mało kto wie, o co w tym chodziło, a że przy okazji rozdzielili dzieci, z których większość może nie odnalazła się do dzisiaj… Oj tam, cena nauki. Żyją? Żyją, więc o co chodzi.
Jest we mnie jakaś niezgoda na taki sposób używania ludzi do swoich celów. Jakkolwiek przedmiot badań nie byłby ciekawy, są pewne obszary życia, których nie powinno się ruszać. Nie powinno się badać, jeśli miałoby być to nieetyczne, miałoby krzywdzić ludzi lub zbyt ingerować w ich życia. Bracia, chociaż się spotkali splotem jakiś dziwnych wypadków, są może jedną z kilkuset par bliźniąt. Jak wyglądałoby ich życie, gdyby wychowywali się razem? Po spotkaniu byli wniebowzięci: palili te same papierosy, podobały się im te same dziewczyny. Ale wciąż – jak można tak bawić się ludzkim losem? Rządzić czymś, co nie powinno być tknięte? W imię badań? Nauki? Dlaczego więc cała dokumentacja została im udostępniona dopiero gdy weszły kamery? Czy jest jeszcze coś, czego nie wiedzą?
Jestem wstrząśnięta. I współczuję bardzo mocno rodzinom, których życie zostało odwrócone do góry nogami. Pytanie czy kwestia czy geny przenoszą wszystko, czy jednak ważne jest wychowanie nie jest warte takich ingerencji. Bo jednak na szali stoją ludzkie życia i tak już same w sobie trudne i skomplikowane. W programie pokazano jeszcze parę bliźniaczek, które też odnalazły się „przypadkiem”. Na koniec wciąż powtarzające się w mojej głowie pytanie – ile ich jeszcze jest? Ile rodzeństw wciąż nie wie o swoim istnieniu?