Święte słowo // Sigríður Hagalín Björnsdóttir

Autorka zasłynęła swoją pierwszą, dystopijną, powieścią „Wyspa”. Mimo że od jej premiery minęły dwa lata, nadal nie udało mi się jej przeczytać. „Święte słowo” zwróciło na mnie jednak uwagę już od momentu, w którym zobaczyłam je u kogoś w „premierach lutego”. Nie mogłam nie dać jej szansy.

Edda i Einar, główni bohaterowie książki, wychowują się w nietypowej rodzinie – mają jednego ojca, ale różne matki, silne kobiety, które postanowiły wspólnie, w jednym domu, wychować swoje dzieci. Edda cierpi na hiperleksję i komunikuje się ze światem wyłącznie za pomocą przeczytanych książek. Einar, jej zupełne przeciwieństwo, jest dyslektykiem, ma ogromne problemy z czytaniem. Jednak między rodzeństwem pojawia się ogromna więź, która w pewnym momencie ich życia zostaje nadszarpnięta. I o tym właśnie opowiada „Święte słowo” autorki, której imienia nie dość, że nie jestem w stanie przeczytać, to i jeszcze napisać.

Akcja powieści rozpoczyna się w momencie, kiedy… okazuje się, że Edda zniknęła. Młoda kobieta jest gwiazdą internetu, ma kochającego męża oraz… trzydniowe dziecko, które decyduje się porzucić. Nikt nie wie, co się z nią dzieje. Dlaczego teraz, kiedy jej życie zaczęło się stabilizować, postanowiła to zniszczyć? Czy w jej życiu działo się coś, przed czym chciała uciec? I dlaczego Einar, jej druga połówka, brat, z którym zawsze dobrze się dogadywała, o niczym nie wie?

Styl pisania autorki wydaje się być tak samo chłodny, jak Skandynawia, która jest tłem jej opowieści. Bohaterowie, dość specyficzni, czy to dzielne matki wychowujące wspólnie dzieci jednego mężczyzny, czy dzieci, które w tym wszystkim próbują się odnaleźć, chwytają czytelnika w ramiona i nie wypuszczają, póki ten nie przeczyta ostatniej strony. Historia jest dosyć pogmatwana; opisywana z kilku perspektyw jednocześnie, Ragnheidur, która znów nie ma kontroli nad swoim życiem; Julii, która opowiada jak do tego doszło, oraz Einara, który próbuje odnaleźć swoją siostrę. Myśli bohaterów są chaotyczne, tak samo jak czytelnika, który wczytuje się, chcąc odnaleźć jeszcze głębszy sens. Bo na pewno rzeczy nie są takimi, jakie przedstawiają je bohaterowie, a nawet zaginiona Edda.


Wszystko zaczyna się od ucieczki, jednak na niej się nie kończy. Przekrój jednej rodziny, tylu ludzi, myśli i emocji momentami przytłacza, jest jakiś niewyobrażalny, jakby zupełnie nie z tej ziemi. Dzieci, teraz już dorośli ludzie, mieli swoje problemy, wydaje się, że ich matki z jednej strony podjęły dobrą decyzję, z drugiej – przypatrując się wydarzeniom z przeszłości, wyrządziły krzywdę innym tylko po to, by zagłuszyć swój własny ból.

W tym wszystkim chowa się gdzieś główne przesłanie „Świętego słowa”, jak i główny powód ucieczki Eddy, która może czuje i myśli za dużo, może nie potrafi się odnaleźć, a może czuje się przytłoczona przez świat, który wokół siebie wykreowała. Autorka w dość specyficzny sposób wyraża strach przed pismem, książkami, które stanowiły życie Eddy, a która w pewnym momencie się ich wystraszyła. Tak, jak mówi opis książki – dziewczynka posługiwała się przeczytanymi zdaniami; nie była „mądra jak na swój wiek”, ani nawet bystrzejsza niż inne dzieci. Miała dobrą pamięć, a książki stanowiły jej azyl od strasznego świata dorosłych.

Od książek wymaga się przede wszystkim jakiegoś „sedna”. Sensu, który powoli wyłania się spośród liter, kartek i rozdziałów. Odkrywczych przemyśleń, które zmienią aktualny stan rzeczy. Które poukładają w głowie myśli, rzucą inne spojrzenie na świat „Święte słowo” tak robi. Włada człowiekiem, trzyma go przy sobie, opowiada historię ludzi, którzy boją się siebie. A w strachu, przenikającym i przeszywającym, robią różne dziwne rzeczy. Ale przecież zawsze można odwrócić bieg rzeczy. Jeśli ma się kogoś u swojego boku.

Zobacz także