Maciej Stuhr. „To ja, syn Jerzego!” krzyczy w swoim stand up’ie – rozmowie telefonicznej z biurem obsługi. Skecz niejednokrotnie doprowadził mnie do śmiechu, i gdy sobie o panu Maćku myślę, to jest pierwszy obraz jaki pojawia mi się w głowie. Z radością i wypiekami na twarzy starałam się czytać jego felietony w Zwierciadle, zastanawiając się między wierszami jak to tak można: być tak dobrym aktorem, synem swojego ojca, a jednocześnie jeszcze tak ładnie pisać. Czy to aby nie za dużo talenów jak na jedną osobę?
Odpowiedź jest prosta – nie. Bo talent Maćka Stuhra sięga dużo, dużo dalej. Urodził się z nazwiskiem. Niby – jak każdy z nas. Jednak z tym nie byle jakim nazwiskiem. Jerzy Stuhr – wybitny aktor, którego znają wszyscy. Mogło się to skończyć różnie. Przecież wszyscy wiemy, choć sami może tego nie doświadczamy, jak to żyć w cieniu sławnej rodziny. Można się wybić – zawsze! – ale można też zdecydować się na coś lżejszego i słynąć z tego… że się jest, tak po prostu, bez wysiłku.
Stuhrmówka, czyli gen wewnętrznej wolności to bardzo dobrze napisany wywiad-rzeka. Bez zbędnego słodzenia, opowiadania, jakie to życie aktora jest cudowne, bezproblemowe i bezkonfliktowe. Z odpowiedzi na zadane pytania wyłania się sylwetka bardzo dobrego, polskiego aktora, któremu nazwisko nie pomagało. Wręcz przeciwnie – o wiele więcej od niego wymagano. Właśnie przekroczył czterdziechę. Trzyma się dobrze, ma ukochaną, dorastającą córkę Matyldę… i nadal wiele pomysłów na siebie i swoją karierę.
Opowiada o początkach, o studiach, o szkole aktorskiej, o pierwszych rolach, tych poważnych i mniej, o kłopotach które go spotykały (bo przecież jest tylko człowiekiem), o ulotności życia, o swojej rodzinie – a przy tym jest na tyle autentyczny, że momentami będzie Cię, drogi czytelniku, ściskało za serce. I choć może kiedyś, przez jakiś czas wydawało mi się, że go „znam”, byłam w tak niesamowicie wielkim błędzie, że aż sobie nie wyobrażacie. Sięgając po Stuhrmówkę spodziewałam się – tylko albo aż – dobrej lektury, przy której spędzę miło czas. Dostałam coś o wiele lepszego. Wywiad, rozmowę, która uskrzydla. Która daje wiarę, że w tym „szołbizie” istnieją jeszcze ludzie z zasadami, ludzie, którzy nie dadzą się wcisnąć w jakieś gówno tylko po to, by zaistnieć. Bo koniec końców okazuje się, że samo zaistnienie nie jest jakieś bardzo ważne. Przede wszystkim trzeba się kierować sercem, umysłem a przede wszystkim jasnym spojrzeniem.
Maciej Stuhr? Mój nowy faworyt. Prosty a wielki człowiek o wielu talentach. Śmiech, pisanie, aktorstwo i kabarety. Czy trzeba coś tu dodawać? Lećcie czytać 😉