Ogólnie rzecz biorąc to mój związek z wszelkimi matematykopodobnymi rzeczami skończył się taką jakby wielką radością w momencie, w którym okazało się, że zdałam maturę i już nigdy więcej. Statystyki kojarzyły mi się z tym samym, w sensie: czytanie tabelek, czy to może być fajne??
Cała na biało wkroczyła wtedy Janina, którą śledzę w mediach społecznościowych od dłuższego czasu i co mogę powiedzieć – wpadłam jak śliwka w kompot, albo foka do wody. Jak kto woli.
Wracając jednak do meritum: Janina w bardzo przystępny sposób uczy, a w zasadzie przekazuje nam, czytelnikom, jak poprawnie czytać statystyki. Niby można sobie pomyśleć, no ale co w tym takiego trudnego? Są kreseczki, czasem kółeczka, podpisane przecież, to jest przecież proste. A potem czytam, i czytam i myślę, tego nie wiedziałam!
„Statystycznie rzecz biorąc” pełna jest przykładów na przykład źle zrobionych wykresów, których nijak się nie da rozczytać, chyba że ma się z tego doktorat, ale to też niekoniecznie i nie zawsze. Opowiada też o śmiesznych badaniach, na przykład takich, w których badacze chcieli sprawdzić, czy kurczakom potrzebny jest Tinder czy nie. Moim zdaniem skoro ludzie sobie tam jakoś radzą to i kurczaki też powinny dać radę.
Momentami żałowałam też, że Janina nie napisała tej książki przed moją obroną (jedną z dwóch) bo wtedy na przykład wiedziałabym, jak zrobić ankietę, żeby miała sens, jak później to wszystko podliczyć (najpewniej nie dwa dni przed terminem oddania pracy) i może nawet miałabym dzięki temu lepszą ocenę! Z drugiej strony czytając ze świadomością, że nic nie muszę czytało mi się lepiej.
Odchodząc jednak od żartów: jak lubicie Janinę, obserwujecie ją w mediach społecznościowych i nałogowo czytacie jej bloga, to styl jakim operuje, czasami prześmiewczość, nie będą sprawiały wam żadnych problemów. Nie jest to na pewno taka stricte popularnonaukowa książka i tego się trzymajmy.