Czy zawartość mojej szafy to już moda? Czy te wszystkie zgromadzone tam ciuchy, te, które noszę częściej – niemalże codziennie! – i te, których, cóż, unikam, bo coś mi w nich nie gra to MODA? Do tej pory myślałam, że nie. Karmiłam się stwierdzeniem, że kurcze, przecież nikt zapewne nie zwraca na mnie większej uwagi, więc po co się mam starać? Najważniejsze, żebym czuła się wygodnie w tym, co noszę. Reszta? Oj tam, oj tam…
Okazuje się, że niekoniecznie. Tą książkę powinien przeczytać każdy, kto przynajmniej raz na dzień powtarza że nie ma się w co ubrać mimo iż szafa pęka w szwach a półki uginają się od ciężaru ubrań.
„Slow Fashion. Modowa rewolucja” to zbiór przydatnych informacji, wskazówek i porad odnośnie prowadzenia… uporządkowanej szafy. Serio. Jeśli masz za dużo ciuchów, jeżeli w połowie z nich nie chodzisz, bo są nie wygodne, bo ci się nie podobają, bo trzymasz je jedynie dla sentymentu (sorry, to się leczy), jeżeli nie masz własnego stylu, jeśli dopiero go poszukujesz, jeżeli nie masz odwagi do pokazania prawdziwej siebie – o tak, „Slow Fashion. Modowa rewolucja” jest lekturą stworzoną właśnie dla ciebie.
Chociaż sama sceptycznie podchodziłam do takich poradników, chociaż wydawało mi się, że to przecież ja sama wiem, co jest dla mnie najlepsze (eche) okazuje się, że spojrzenie na własną szafę, ciuchy i swoje życie z perspektywy drugiej osoby jest niezwykle pomocne. Choć niektóre rady nadal wydają mi się trochę na wyrost, choć zapewne nie wszystkie z nich zastosuję, przyjęłam wszystko na klatę, zabiłam się kilkukrotnie w pierś i przyznaję wszem i w obec – kiedyś zrobię ten porządek, i nie będę mamlała, że mam czegoś za mało. Zainwestuję w zestaw „podstawowy”, skuszę się na produkty „basic”, których mi brakuje i zaprawdę, nie będę kupowała rzeczy pod presją chwili i tego, że oezu, przecież tak bardzo tego potrzebuję. Bo najczęściej okazuje się, że – ups! – mogę bez tego żyć.
Książka spodobała mi się jednak nie tylko pod względem merytorycznym, choć wiadomo że to największy jej plus. Moją uwagę przykuła urocza, skromna i delikatna okładka; papier, który aż prosi się by go miziać (nie jestem wariatką) i cudowne zdjęcia, od których nie mogłam – i nadal nie mogę! – oderwać wzroku.
Jeśli nie mieliście jeszcze przyjemności zaznajomienia się z książką Joasi (http://styledigger.com/), w co, w zasadzie wątpię, bo przecież od premiery trochę czasu już minęło, to mogę Wam ją serdecznie polecić i zapewnić, że na pewno znajdziecie w niej coś dla siebie.
PS. Jeżeli taki leniuch jak ja został zmotywowany do zrobienia w swojej szafie porządków to wiedzcie, że coś się dzieje! 😉
Chciałam zaprosić Was na fanpage Myśli Zaczytanej na Facbooku. Ostatnio stałam się tam aktywniejsza!