Seryjni mordercy II RP // Kamil Janicki

seryjni mordercy II RP

Utknęłam w czytelniczym piekle rozpoczynania miliona książek, a finalnie nie czytania żadnej, bo z każdą było coś nie tak. W końcu popatrzyłam na półkę. „O, coś o mordercach!”. W końcu nic tak dobrze nie wchodzi, jak rozlew krwi na papierze.


A jest jej sporo, bo autor pochyla się nad kilkoma seryjnymi mordercami (i morderczyniami!) okresu międzywojennego. Chociaż każda ze spraw jest inna, momentami odnosiłam wrażenie, że mają ze sobą wiele wspólnego. Mianowicie – źle prowadzone śledztwa, poszlaki których albo nikt nie zbierał, albo były fabrykowane, a przede wszystkim motywy – niezmienne jak widać od stuleci.


W swojej książce Kamil Janicki, przynajmniej odnosiłam takie wrażenie, więcej czasu poświęcał obyczajowej stronie każdej ze spraw, niż postaciom samych morderców. O wiele ciekawsze byłoby dla mnie poznanie ich motywów (albo chociaż próba ich odganięcia), niż pokraczne próby tłumaczenia każdego z nich tym, że o, takie były akurat czasy, że w zasadzie „nikt nie miał świadomości…”. Z jednej strony zrozumiałam to podejście, przeczytawszy po fakcie, że autor jest historykiem i „jak mało kto potrafi napisać książkę historyczną…”, z drugiej zaś, jeśli bierze się na warsztat morderców II RP, liczyłabym na coś bardziej zobowiązującego.


Nie mogę jednak nie docenić pracy, włożonej w napisanie niniejszej książki. Autor przytaczał nie tylko zdjęcia z kronik, do których udało mu się dotrzeć, ale także i informacje z gazet, jeśli i te jakimś cudem przetrwały. Porównanie dwóch różnych światów na każdej stronie było o tyle dziwne, że w zasadzie niewiele się w trakcie tych stu lat zmieniło. Oczywiście, wielkie wynalazki, cuda techniki, mentalność ludzka, to coś czego wtedy nie było, albo przynajmniej w tej postaci, jaką znamy. Motywy są jednak niezmienne, bo gdy nie chodziło o pieniądze (bo przecież piszczała wówczas bieda), to o miłość, albo i zemstę- nieśmiertelne rzeczy zmuszające ludzi do robienia złych rzeczy.


Zaś omawiane sprawy niejednokrotnie przywodziły u mnie gęsią skórkę, jak choćby ta, w której starsza pani, w słowach sąsiadów była bardzo przykładną obywatelką, cichą i spokojną, chcącą nieść pomoc wszystkim wokół. Jej pomoc objawiała się bowiem w tym, że pomagała kobietom „pozbyć się dzieci”, tfu, przepraszam, dać im szansę na lepsze życie. Mamiła dobrymi słowami, które każda kobieta w danej chwili potrzebowała usłyszeć, to jedynie ona wiedziała, o jakich „dobrych rodzinach” mowa. Ano, chyba nie za bardzo, skoro noworodki i niemowlaki znajdowano później… na ulicach. Przebrzmiewa tu kilka morderców wampirów, zupełnie jakby „trend” krwiopijczej istoty popularny był już wtedy, a ludzie tak samo jak i teraz gonili za sensacją. Przecież gazeta z konkretnym nagłówkiem lepiej się sprzedawała, a śmierć bliźniego – już w ogóle.

Wobec tej książki mam bardzo mieszane uczucia, wynikające chociażby z tego, że wielokrotnie czułam, tak jak wyżej wspomniałam, że czytam coś obyczajowego, historię dobrych ludzi, których „zmusiła sytuacja” do popełnienia takich, a nie innych rzeczy, a morderstwa były jakąś podrzędną sprawą. Bardzo fascynował mnie temat morderców, dlatego po nią sięgnęłam, finalnie przez pierwsze „opowiadanie” ledwo przebrnęłam, odkładając lekturę na dłuższy czas, niepewna powrotu do niej. Później już „kliknęło”, przyznaje jednak że czytałam ją bardziej z obowiązku niż z ciekawości.


Finalnie temat jest naprawdę bardzo ciekawy, autor pisze dobrze, nie można mu tego odmówić, praca włożona w jej napisanie jest gigantyczna, ale coś mi tu nie kliknęło. Nie wykluczam, że sama zacznę zagłębiać się w tą epokę pod kątem różnych występków, mogę to dodać jako plus – przynajmniej poczułam się niejako zainteresowana. Mogę w końcu poczytać opinie innych, skoro sama zdołałam w końcu wystukać kilka słów i ułożyć krążący po mojej głowie harmider.

Zobacz także