Jestem naprawdę zdziwiona ilością książek, które udało mi się przeczytać 😀 W dodatku wszystkie książki raczej mi się podobały i jestem zadowolona z ich wyboru.
Nie przedłużając –
Dowiedz się więcej: Przeczytałam w lipcuDługa noc, Wojciech Chmielarz // Chociaż stęskniłam się za serią z detektywem Mortką, to na pierwsze spojrzenie na pustą kartkę edytora nie mogłam sobie przypomnieć, o co w niej chodziło. Oświecenie przyszło jednak dość szybko i przypomniałam sobie również, jak dobrze spędzało mi się z nią czas- a dokładnie kilka wieczorów i poranków, jadąc do pracy.
Mija kilka lat od ostatnich przygód detektywa; w międzyczasie jego synowie podrośli, stali się dorosłymi mężczyznami, a on sam wyjechał za granicę. A jednak został poproszony o udział w jednej sprawie i nie bez powodu książka nazywa się „Długa noc”, bo faktycznie taką ją mają bohaterowie- wszystko dzieje się w przeciągu kilkunastu godzin. Jedno zabójstwo, druga tajemnica, trzecie tajemnice rodzinne oraz pandemia w tle – jest to na pewno dobry kryminał, jeśli kupi ktoś styl pana Chmielarza.
Wstyd, Robert Małecki // Julia Karlińska jest byłą policjantką; zdjęła mundur, gdy jej mąż, również policjant, zginął w wypadku. Na nią spadła odpowiedzialność wychowania dwóch synów (bliźniaków) – podjęła więc pracę w „medyku”, miejskim liceum, ponoć najlepszym w mieście. Dochodzi jednak do morderstwa – ginie jej kolega nauczyciel. Kto to zrobił? Dlaczego do tego doszło? Karla, bo tak mówią do niej znajomi, próbuje pomóc w rozwiązaniu śledztwa, jako że niejako dotyka to jej rodziny – i śledztwa w związku ze śmiercią męża oraz zaginięciem syna.
Nie wiem, jak sytuacja ma się do czytanej książki, bo ja jej akurat słuchałam, i bardzo dobrze mi wchodziła 😉 Może to zasługa samej książki, a może pani Stenki która swoim głosem umiliła mi wiele pracowych dni. Dzięki „Wstydowi” poznałam nowego polskiego pisarza i zaczynam czytać wszystkie inne kryminały spod jego pióra.
O „Krwawym rzeźniku” pisałam na Instagramie, i w sumie nie wiem, czy jest sens się rozpisywać. Mrożący krew w żyłach reportaż o mężczyźnie, któremu przez lata udawało się bezkarnie zabijać niewinnych ludzi, raz po raz przekraczając granice państw, i czując się z tym bezkarnie. Nikt z jego otoczenia nie wiedział, czego dokonuje, był przecież taki niewinny z wyglądu, kto by pomyślał? No niestety nikt, czego skutkiem jest kilkadziesiąt zabitych osób. A jego samego spotkała odpowiednia kara.
„Women don’t owe you pretty” – powtórzę to, co zresztą napisałam na Instagramie: gdybym miała o wiele mniej lat, książka na pewno lepiej by mi weszła, bo nie da się zaprzeczyć, by autorka nie dostarczyła czytelnikowi super treści. Dużo rzeczy podkreśliłam, parę zapamiętałam, ale no większość rzeczy jest oczywista. Dla mnie. Nie mówię, że dla wszystkich.
„Anne z zielonych szczytów” HALO, KONTROWERSJE, nowe tłumaczenie!! Czy żyję po tej lekturze? Czy pękło mi serce w związku ze zniszczeniem dzieciństwa, zielonego wzgórza i Józi, której imię do tej pory straszy mnie po nocach? Jak widać, trzymam się całkiem nieźle mimo dość niesprzyjających okoliczności wokół (nie licząc, ofc, samej książki). No ale. Wracając do tematu, to bardzo dobrze mi się to nowe wydanie czytało, widać, że jest trochę urzeczywistnione, a historie spotykające Anne, tak samo jak dwadzieścia lat temu, kiedy czytałam jej przygody po raz pierwszy i teraz sprawiły mi wiele radości. Na fali tego zachwytu, kupiłam sobie dwie pierwsze części w papierze, tuż akurat przed sierpniową (czy wrześniową?) premierą kolejnej.
„Pudło. Opowieści z polskich więzień” – to był kolejny audiobook przeczytany w tym miesiącu. I naprawdę chciałabym go dobrze wspominać, bo widać że autorka włożyła w jego napisanie ogrom pracy (nie tylko tej piśmienniczej). Słuchałam jej z zapartym tchem, bo historie nie dotyczyły przecież stricte samych więzień, ale osób, które w nich przebywają i których życiorysy mogłyby być podstawą napisania dobrego, hollywoodzkiego scenariusza. Wszystko to zagłusza jednak lektorka, której głos zupełnie mi nie pasował do tematyki książki, zaś jej radosny ton trochę odwracał uwagę od sedna reportażu. Poza tym jestem na tak.
Poprzednie dwie książki autorki bardzo mi się podobały, dlatego podjęłam spontaniczną decyzję o zakupie papierowej wersji powieści („I kissed Shara Wheeler”). Czy to dobrze, czy źle – tego nie wiem, natomiast wiem, że tak jak łatwo i lekko mi się ją czytało, tak wciąż uważam, że jej tematyka, rozwiązanie całej zagadki z zaginięciem głównej bohaterki Shary Wheeler jest… bezsensowne. Jakby nie było żadnego wow, nic się nie wydarzyło, a większość powieści to były monologi innej bohaterki z samą sobą. Cóż. Dobrze spędziłam czas, ale spodziewałam się czegoś zupełnie, zupełnie innego.
To by było na tyle. Imponująca ilość. Chyba w końcu udało mi się dojść do jakiegoś porozumienia czytania i chodzenia do pracy. A myślałam, że już mogę się pożegnać z takim czytaniem.