Remigiusz Mróz nas rozpieszcza, jednocześnie sprawiając, że po lekturze przynajmniej kilku książek jego autorstwa wie się, że autor trzyma poziom, zaskakuje nawet wtedy gdy nam się wydaje, że już nikt i nic nas bardziej nie zaskoczy, a przede wszystkim jest jakąś pisarską maszyną, NO BO KTO PISZE TYLE KSIĄŻEK W CIĄGU ROKU?
To było oczywiście pytanie retoryczne, wolę się w te tematy nie wgłębiać. Chciałabym mieć tyle pomysłów. Rocznie.
Chyłka w Oskarżeniu nie ma lekko. Ledwo co otrząśnięta po wydarzeniach z poprzedniego tomu po raz kolejny bierze się za sprawę z góry przegraną. Morderca, odsiadujący swój wyrok prawdopodobnie jest niewinny, ale osoba która miała na to dowody, przypadkowo zaraz po wykonaniu telefonu ginie i raczej już nie pomoże. Oryński wpakowuje się w kłopoty, a raczej dogadania go przeszłość, a jaśnie Chyłka, cóż, autor znów rzuca jej kłody pod nogi, i ja w tym miejscu chciałam powiedzieć, że zabieram się za pisanie petycji – toż to panie, oszczędź ją pan w końcu!
Nie wiem, co tu mogę jeszcze napisać. Zaczęłam czytać to Oskarżenie trochę tak bez przekonania, trochę w panice, że co się jeszcze wydarzy, i pod żadnym pozorem nie czuję się rozczarowana, bo jak zwykle dostałam to, co mnie zadowoliło. Wartka akcja, dialogi, cięty język Chyłki, nawarstwiające się problemy (ktoś zdziwiony?) aż w końcu takie zakończenie, że gdyby nie fakt, że pałam do mojego czytnika wielką miłością, pewnie wylądowałby gdzieś hen daleko. Inaczej. Jeśli zakończenie poprzedniej części Was wmurowało, to Was chyba zakamieniuje.
Może już trochę ten ogrom tragedii spływających na bohaterów jest nudny, no bo serio, ile można, niemniej Oskarżenie i sam autor nadal trzymają poziom, i nawet jeśli to wszystko trochę nudzi, trochę daje się przewidzieć i może nie stanowi tak wielkiego zaskoczenia, to wciąż czyta się to i czeka się na kolejne części. Które mam nadzieję, niedługo się pojawią zanim moje serce zdąży rozpaść się na kawałki.
Bo proszę pana. Tak się nie robi. No tak się po prostu nie robi!!