Trzeci lockdown w natarciu. Przybywam więc z odsieczą, a raczej programami, które ostatnio obejrzałam i może akurat znajdziecie tu coś dla siebie. Tak, żeby oderwać myśli od otaczającej nas rzeczywistości, przynajmniej do czasu jak przyjdzie do nas wiosna.

Coco (2017), HBO GO

Marzeniem małego Miguela jest zostanie muzykiem. Jego rodzinę spowija jednak duch przeszłości, historia, przez którą mały chłopiec nie może spełnić swojego marzenia. Nie rozumiejąc, o co chodzi, odwiedza Świat Umarłych aby odnaleźć swojego pra-pra-dziadka, legendarnego… muzyka. Och, jaka to była wspaniała bajka! Internet huczał o niej wniebogłosy, a jednak nie byłam pewna, czy mi się spodoba. Po pierwsze – główny bohater. Mały Miguel, meksykanin, miał w sobie pasję, której nikt nie był w stanie poskromić. Kiedy nie doczekał się wytłumaczenia ze strony rodziny, chciał odkryć tę tajemnicę na własną rękę. Świat Umarłych, do którego się przeniósł, otworzył mu oczy. Z jednej strony odkrywał rodzinną tajemnicę, z drugiej musiał zmagać się z biegnącym czasem- aby wrócić do realnego świata. Przepiękny, wykreowany świat, nostalgia i dużo myślenia o rodzinie. Przepiękna. Nastrojowa. I taka trochę osadzająca się w naszej kulturze – to właśnie meksykanie pierwszego listopada obchodzą święto zmarłych, ale zamiast się smucić, robią z tego „radosne” święto. Przynajmniej tak pamiętam to z jednego z odcinków Chirurgów. 

Bridgertonowie (2020), Netflix

Czy muszę mówić więcej? 🙂 Serial ma bardzo dobrą „fabułę”, od której nie można oderwać wzroku. Jest wciągający, chociaż po pierwszym odcinku stwierdziłam, że meeeh, ale oczywiście włączyłam kolejny i tak poleciało. Nie jestem dumna, że to obejrzałam, ale też znowu nie wkurzam się na zmarnowany czas.

Three Identical Strangers

Szerzej o filmie pisałam tutaj.

Fake famous, HBO GO

„Fake famous” występuje tutaj jako kolejny społeczny eksperyment, który chce pokazać jak działają media społecznościowe. Na castingach, które przeprowadzają, pytają uczestników o to, czy ci chcą być popularni. Koniec końców wyłaniają trzy osoby: jedną kobietę i dwóch mężczyzn, każdy wywodzący się z innego środowiska. Na przestrzeni całego filmu pokazują, jak łatwo wykreować czyiś wizerunek, jak zrobić sesje zdjęciową tak by wyglądała „glamour” chociaż robiona jest w ogrodzie za domem i jak szybko obserwujący poprawiają twój wizerunek i odbiór wśród marek promujących się w mediach społecznościowych. Najciekawszym w tym wszystkim był fakt, jak każdy z bohaterów inaczej odbierał to, co mu się przydarzyło. Ktoś zrezygnował, ktoś nie podołał, ktoś czuł się jak ryba w wodzie. I było kupowanie obserwatorów, jakieś inne szemrane akcje. Z jednej strony byłam zaskoczona, ale z drugiej nie tak znowu bardzo. Nie wydaje mi się, aby to było coś nowego – w sensie, nie dzieje się tak od teraz. To już chwilę trwa, odkąd marki zobaczyły, że Instagram dobrze sprzedaje produkty, a ludzie chcąc nie chcąc lubią obserwować życia innych. Ciekawy program, ale znowu nie odkrywczy.

Malcolm i Marie 

„Po premierze filmowiec wraca z dziewczyną do domu w doskonałym nastroju. Jednak wieczór przybiera nieoczekiwany obrót, gdy na jaw wychodzą rewelacje o ich związku”. CO TO JEST ZA FILM, to ja nawet nie. A przecież „tylko” chodzą i gadają; nie opuszczają nawet domu (chyba że na taras). Zendaya jest przepiękna, i wiem że bleble nie chodzi o urodę, ale no kurde! A fakt, że obraz jest czaro-biały, dodaje temu wszystkiemu takiej wyjątkowości i nastrojowości w jednym. Takiej że mówię – prawie nie dzieje się tam nic, a jednak nie idzie oderwać się od oglądania.

Bosch 

Opowiadałam o nim tutaj. Kocham ten serial i jestem właśnie w trakcie oglądania go od nowa!

Pretend it’s a city, Fran Lebowitz, NETFLIX

Nie znałam wcześniej Fran, ale zobaczyłam u kogoś fragment tego programu na instagramie i bardzo mnie zaciekawił. Przez dziesięć odcinków Fran, z pomocą Martina Scorsese „spaceruje” po Nowym Jorku, opowiadając przy tym śmieszne anegdotki z jej życia. Wow, jakie to było odkrywcze: i to nawet dwa razy, bo nie dość że jej nie znałam to tak dobrze się bawiłam. Sarkastyczne uwagi były totalnie w punkt (choć kilka razy się oczywiście nie zgodziłam), a w ogóle pierwszy raz zobaczyłam „na żywo” Scorsese’go, który chyba w głowie urósł mi do jakiejś rangi starego pana o lasce, a tu proszę państwa! To bardzo błyskotliwy pan i już rozumiem, dlaczego jego seriale są takie świetne.

The Ripper, NETFLIX

Wychodzi na to, że Brytyjczycy też chcieli mieć swojego „Rozpruwacza”. Czteroodcinkowy program Netflixa przybliża p ostać Petera Sutcliffe’a, który w przeciągu bodaj pięciu lat zabił około 13 kobiet. Przydomek „Rozpruwacza z Yorkshire” nadała mu oczywiście prasa. Żadnych sensacji tu nie znajdziecie, bo według mnie to taka bardziej oś wydarzeń która prowadziła nas przez jego pierwsze zabójstwa, aż finalnie doprowadziła do zatrzymania w 1981 roku. Smutne to i przygnębiające, ale jak zwykle ciekawie zrobione. Szybko te cztery odcinki minęły.

Allen vs Farrow 

Pierwszy raz chyba nie wiem, co powiedzieć. Rozpisałam się o tym dokumencie trochę na swoim instastories wiedziona złością i zdenerwowaniem, ale kiedy opadły już emocje, to jakoś trudno jest mi sobie to ułożyć w głowie. Woody Allen molestował córkę Mii Farrow będąc z nią w związku a później uparcie odpierał zarzuty próbując Farrow nawet… odebrać dzieci. Im dalej w las tym sytuacja stawała się ciekawsza, bo ożenił się z inną córką Mii, Soon-Yi Previn (wyguglałam, że są razem do tej pory), która równie uparcie odmawia wzięcia głosu w sprawie. Na szczęście dla Allena świat nadal go doceniał, nadal dawał nagrody, nadal ubóstwiał ponad wszystko. Tylko tej Farrow jakoś nie chcieli dać pracy w Ameryce, bo przecież na pewno zmyślała, jest szalona, najpewniej pastwiła się nad dziećmi, które Allen „chciał uratować”. Śmiechu było co nie miara, znaczy takiego, że trzeba było zacisnąć kłykcie żeby nie drzeć się w niebogłosy. Dopiero niedawno coś ruszyło: najnowszego filmy Woody’ego nie puszczali w amerykańskich kinach a kilku aktorów którzy brali w nim udział, oddało swoje honoraria na jakieś tam cele dobroczynne. Niemniej sam dokument jest naprawdę przygnębiający, tym bardziej warto go obejrzeć.

The Trial of Chicago 7

Film dostał aż sześć nominacji do Oscara. Za najlepszy obraz, najlepszego aktora drugoplanowego, najlepszy oryginalny scenariusz, najlepsze zdjęcia, najlepszą oryginalną piosenkę oraz za najlepszy montaż. Nie muszą jednak dostać tej nagrody bym mogła stwierdzić: wow, jestem pod wrażeniem. Jestem przerażona, ale jednocześnie jestem pod wrażeniem. Film opowiada historię siódemki z Chicago, grupy protestujących przeciwko wojnie w Wietnamie którzy zostali oskarżeni o spisek i przekraczanie granic państwowych z zamiarem wzniecenia zamieszek. To jednak tylko początek, bo znów film skupia się głównie na procesie sądowym, w trakcie oglądania którego ma się ochotę rwać włosy z głowy przez to, jak był prowadzony. No, ale to musicie obejrzeć sami, aby wyrobić sobie opinię. Mnie poruszył/zdenerwował i na pewno będę kibicować mu na gali rozdania Oscarów.


Nie spodziewałam się, że uzbierało się tego AŻ tyle. Niemniej mam nadzieje, że znajdziecie tu coś dla siebie 🙂

Zobacz także