Nowy Jork. Od Mannahatty do Ground Zero // Magdalena Rittenhouse

 
Niech podniesie do góry rękę ten, który nigdy nie marzył o tym, by przejść się Times Square bądź przejechać się nowojorskimi ulicami żółtą taksówką, tą samą, którą widać w każdym amerykańskim serialu. No nie wierzę, że tacy ludzie istnieją. Można nie lubić Stanów Zjednoczonych, można woleć Miami od Nowego Jorku, niemniej po przeczytaniu tej książki odniesie się wrażenie, że w trybie natychmiastowym trzeba kupić bilet, wsiąść do samolotu i spełnić jedno z tych marzeń, które jest w zasięgu ręki.
 
W takich momentach trudno uciec przed ogromnymi oczekiwaniami, które spadają na ciebie z dosłownie każdej strony. Dobre komentarze w księgarni, w której ją kupiłam, sama opinia o Wydawnictwie Czarnym, czy komentarze na Twitterze, że to jeden z lepszych jak nie najlepszych reportaży tego wyżej wymienionego wydawnictwa. Uciec się nie dało. Nawet nie miałam na to zbytniej ochoty.
 
 

Przy Times Square Ameryka bez przerwy rodzi się, samookreśla, przedefiniowuje; opowiada o sobie, a potem opowieść tę tranwestuje.

 
 
Dość szybko okazuje się, że te wszystkie opinie wcale nie są „nad wyraz”. Nie są w żadnym stopniu przesadzone, a z każdą kolejną stroną i ogromem przyswojonej w międzyczasie wiedzy odnosi się wrażenie, że więcej i bardziej się już nie da. Jak powstał Times Square, World Trade Center, most, park rozrywki, New York Public Library. Za każdym wielkim monumentem, stanowiącym teraz znak rozpoznawczy Big Apple stoją jednak ludzie i ich historie. Heroiczne decyzje, poświęcenia, których obecnie mało kto by się podjął. Jak Kolumb wcale nie odkrył Ameryki, a Hudson, ten po którym nazwano tak rzekę, został wyrzucony do wody przez swoich współpodróżników. W końcu i ludzie, którzy mieli pomysł, chęci i realizowali go nawet jeśli wiązało się to z poświęceniem całej rodziny nawet kilka pokoleń do przodu.
 

Skąd wiadomo, że coś się skończyło, że ktoś przestał kogoś kochać, a ktoś inny zapomniał; czym są rozpacz i spełnienie? Może czasami lepiej jest tego nie wiedzieć?

 
Nie byłam nigdy wielką fanką Stanów Zjednoczonych. Choć seriale osadzone w tamtych realiach połykałam z zamkniętymi oczami, o wiele bardziej wolałam Wielką Brytanię, Londyn i Anglików, których trudno rozszyfrować. Tymczasem po tej książce jedyne, co świta mi w głowie, to żeby porzucić jednak ten Londyn, podróż tam i zaszaleć ze Stanami. Jednym jest to opisane na kartach tego reportażu; pożeranie informacji, zaznaczanie zbyt wielkiej ilości ciekawostek, czym innym jednak spacer tymi zatłoczonymi ulicami, gdzie nie ma czegoś takiego jak anonimowość.
 
Cześć, jestem Ola i zakochałam się w Nowym Jorku. Ktoś chce mnie tam wziąć?

Zobacz także