„Nie tak łatwo być Czesławem” Jarek Szubrycht, Czesław Mozil

Ludzie czasem patrzą na mnie jak na głupka. ‘On chyba nie jest zbyt inteligentny, skoro robi tyle błędów gramatycznych. Tak długo już tutaj mieszka, a nie potrafi się dobrze wysłowić po polsku. To na pewno debil.Mam brzuszek, śmieszny akcent, łysieję, nie przypominam typowego polskiego faceta. Mylę się, przyznaję do błędów. Ale wiecie co? To jest magnes, który przyciąga kobiety.[…] Jestem po prostu sobą, choć to niełatwe zadanie.
 

„Nie tak łatwo być Czesławem” to zlepek wielu historii z życia Czesława Mozila. Książka, którą czyta się szybciutko, w którą wsiąka się całym sobą, i od której nie można się uwolnić.

stąd
Dowiadujemy się z niej o trudzie emigracji, o pierwszych miłościach, o zalążku talentu, o ciężkiej pracy, którą trzeba włożyć by kiedyś się udało, o szybkim sukcesie który zaskoczył wszystkich, o pasji do muzyki, a przede wszystkim o byciu sobą mimo wszystko.

Są ludzie, którzy samo moje istnienie odbierają jako prowokację. Źle się z tym czują. Bo niby kim on jest? Polak, ale nie do końca Polak. Jeden z nas, ale nie jest taki jak my. A ja przecież nigdy nie byłem kimś innym.

Sława nie uderzyła mu do głowy, a pieniądze nie sprawiły, że wzbija się nad ziemię. To w dalszym ciągu muzyka jest jego kołem napędowym i to, że grając – czyli robiąc to, co kocha – sprawia przyjemność innym.
Wielkie brawa dla Jarka Szubrychta, który tak to wszystko ładnie napisał, że w pewnych momentach – przyznaję się bez bicia! –czytając, miałam wrażenie że słyszę Czesława jak to wszystko opowiada. Trochę szybko mówi, trochę go nie rozumiem, ale jednocześnie wiem, że to wszystko płynie wprost z jego wielkiego serducha.
Książka idealna dla fanów Mozila, którym wydaje się, że go znają. Otóż powiem tak – jesteście w błędzie, nic nie wiecie. Media kreują Czesława takim, jakim chcą by go postrzegano. Prawda zawarta jest w tych kilkuset stronach, do przeczytania których zachęcam gorąco 😉
/ Jestem pechowcem. Zepsułam (inaczej: zepsuł się) mój niebieski czytnik, który oczywiście nie był już na gwarancji i którego nie było sensu naprawiać, gdyż albowiem koszt byłby niemal równy jego pierwotnej cenie. Od kilku dni mam więc Kundelka, meh, Kindelka i jestem nim niezwykle zauroczona na tyle, na ile było mi z niego dane korzystać. W takich momentach mam wrażenie, jakby cała ta technika pokazywała mi środkowego palca, bo czegokolwiek się nie dotknę, czy telefonu/komputera to w niedługim czasie to coś zaczyna się psuć. Niemniej żyć jakoś trzeba, czytać i korzystać z social media również, więc może chociaż teraz szczęście dopomoże i nic się nie skiepści? A Wy posiadacie czytniczki? 🙂
I przepraszam za taką o nieobecność, obiecuję poprawę (znów) :))

Zobacz także