Uzbierało mi się na regale książek, które przeczytałam, ale o nich nie napisałam. Nie dlatego, że są jakieś wybitnie złe, ani nie dlatego, że tak mi się podobały, że nie umiałam swoich myśli ubrać w słowa. Odkładałam je na „później”, wtem przychodziła inna książka, pisałam o niej z radością, a tamta jakoś się w pamięci odsuwała na dalszy tor. Dlatego pomyślałam, nie wiem czy poprzecie, że to taki dobry podsumowujący pomysł na napisaniu o kilku z nich za jednym razem.

Skaza, Zbigniew Zborowski

Jak to w kryminale bywa, na samym początku dochodzi do morderstwa. Ginie młoda kobieta, doktorantka Zakładu Fizyki Jądrowej. Dlaczego zginęła, to właśnie pytanie zadaje sobie policjant po przejściach, bo przecież serie kryminalne lubią bohaterów po przejściach, którzy mają swoje powody do swoich dziwnych zachowań. Im dalej w las, tym okazuje się, że to morderstwo, które się wydarzyło, to chyba ma coś wspólnego z jakimś odkryciem przedwojennego polskiego naukowca. I tak jakoś serio chyba nie wiem, co powiedzieć, bo oczywiście przeczytałam, nawet dobrze mi się czytało, ale jakoś zupełnie bez polotu. Historia nie wciąga, nie miałam „ciśnienia” na to, żeby odkryć kto tego dopuścił, bohaterowie mnie denerwowali, ten główny w szczególności, i zupełnie nie przejęłam się tym, że książka się skończyła.  Polecić, czy nie polecić – oto jest pytanie, a ja bym tu powiedziała: czytacie na własną odpowiedzialność. Nie ma efektu WOW, ale może to już moja wina, że mi się nie podoba, bo przeczytałam rzeczywiście dobrych kryminałów bardzo dużo?

Siedź cicho, Brad Sparks

Ta książka podobała mi się chyba najbardziej, mimo trochę oklepanej fabuły – oto bowiem głównym bohaterem jest sędzia, któremu… porwano dzieci. Mężczyzna ma je niby odebrać ze szkoły, bo „to jego dzień”, ale dostaje sms-a od żony, że zrobiła to ona. Wraca do domu, a tam okazuje się, że nie, żona wcale ich nie odbierała, więc… Kto to zrobił? Czy chodzi o jakąś prowadzoną przez niego sprawę? Czego mogą chcieć porywacze?? Czy im coś grozi?? Autor zaskakuje, jego styl pisania wciąga, czyta się pochłaniając stronę za stroną, a nim się człowiek ogarnie, książka się kończy a na ustach pozostaje jedno wielkie W O W .  Znaczy ja na przykład zupełnie nie spodziewałam się zakończenia, rozwiązania sprawy, dlatego byłam bardzo zdziwiona także tym, jak ludzie potrafią być dwulicowi i jak bardzo dużo są w stanie zrobić dla pieniędzy. Więcej nie zdradzę! Lećcie jednak czytać, bo to jest naprawdę super powieść, idealna na jesienne, długie, wieczory. (Tylko nie zdziwcie się, jak spędzicie nad nią pół nocy, ot, efekt uboczny).

Przejęzyczenie. Rozmowy o przekładzie, Zofia Zaleska

Wielkie nadzieje miałam odnośnie tej książki, bo wszyscy ją chwalili. Pomyślałam, że „moja” tematyka, że na pewno mi się spodoba. No i nie do końca się tak stało, z różnych powodów. Tłumacze, co prawda, dzielą się tu swoim doświadczeniem, opowiadają jakie były ich początki, opowiadają jakieś śmieszne anegdoty, ale w pewnym momencie zaczęło mi czegoś brakować. Powielane schematy rozmów, w zasadzie kręcenie się wokół tego samego tematu, rozważania, które może w pewnym stopniu są interesujące, ale nie wiem czy koniecznie dla osób, które decydują się po tą książkę sięgnąć. Sama czytałam ją bardzo długo, bardzo wolno, bo też nie byłam w stanie wszystkiego przyswoić na raz. Porzuciłam ją gdzieś w połowie, i szczerze – dokończyłam tylko po to, by  móc z czystym sercem napisać, że jakoś niekoniecznie przypadła mi do gustu. A szkoda.

Pikantne historie dla pendżabskich wdów, Balli Kaur Jaswal

Nikki, główna bohaterka, jest córką indyjskich imigrantów. Kobieta wyznaje bardziej zachodni tryb życia, dlatego mimo słów sprzeciwu ze strony rodziny, pracuje jako barmanka w Zachodnim Londynie. Pieniądze jednak nie rosną na drzewach, a jako, że widzi na tablicy ogłoszenie odnośnie pracy jako nauczycielka kreatywnego pisania w ośrodku w samym sercu zamkniętej londyńskiej społeczności imigrantów z Pendżabu, chętnie się tego podejmuje. Na miejscu okazuje się, że sihilijskie wdowy trochę opacznie rozumieją owe „kreatywne pisanie”, bo im raczej chodzi o pisanie jako o… umiejętność (albo jej brak) poruszania długopisem po kartce, a nie o pisanie „kreatywnych powieści”.  Jeszcze szybciej okazuje się, że kursantki zawsze stały w cieniu jakiegoś mężczyzny – męża, brata, ojca, a to, że biorą udział w tych zajęciach, to jakiś sposób odskoczni i w końcu zadbania o samą siebie.
Szczerze to nie wiem, co myśleć o tej książce, pewnie dlatego o niej nie pisałam – jest humorystyczna, trochę ironiczna, tak samo jak główna bohaterka, ale czy jakoś dobrze spędziłam przy niej czas, tego nie wiem. Sama tematyka, mowa o uniezależnieniu kobiet od mężczyzn, zetknięcie się dwóch tak bardzo od siebie różnych kultur, to było ciekawe. Zawsze inaczej czyta się o obcej kulturze, bo można się dowiedzieć czegoś ciekawego. Każda z bohaterek przeszła coś ciężkiego, każda miała trudne doświadczenia, każda żyła w cieniu „kogoś”. Lekcje były dla nich szansą na nowe życie, chociażby przez dwie godziny w tygodniu. Dobra to może książka, ale jakoś nie porywa, a o tych „historiach” szybko się zapomina. A szkoda.
Dzisiaj skończyłam oglądać #Mindhuntera i chociaż już pisałam o nim w #obejrzajkach to pomyślałam, natchniona, że chyba coś jednak o nim napiszę, bo warto, bo zasłużył i bo powinnam pisać abstrakt do pracy magisterskiej a wiadomo, że wszystko lepsze od nauki 😉
A Wy macie jakieś książki, jakieś takie zakalce, o których cokolwiek powiedzieć, nawet dwa słowa, to trudno? 😉

Zobacz także