Nie jestem potworem // Carme Chaparro

W ciągu skromnych dwudziestu pięciu lat swojego życia przeczytałam wiele kryminałów. Wystarczy tylko zajrzeć do archiwum tego bloga (tu, po prawej stronie), żeby zobaczyć, że było tego naprawdę dużo. Dlatego zakładam – być może błędnie – że trochę się na tym znam i wiem, co w trawie piszczy.  Tym samym trudno jest mnie zadowolić – potrzebuję zwrotów akcji, oszołomień i ochów i achów w trakcie. Nie przydarza mi się to często.

 

Z centrum handlowego pod Madrytem znika czteroletni chłopiec, Kike. Zanim policja dotrze na miejsce, media mają werdykt: to na pewno ten sam szaleniec, który przed dwoma laty porwał (zresztą z tego samego miejsca) czteroletniego Nicolasa.  Historia się powtarza. Śledztwo ponownie trafia w ręce Any Arén, która jeszcze nie podniosła się po tamtej porażce. Gdy po kilku dniach ginie kolejne dziecko, tym razem syn reporterki czołowego Kanału Jedenaście, a prywatnie przyjaciółki nadinspektor, sprawy przybierają jeszcze szybszego tempa.

 

Początek jest nudny. Tak na serio. Nużyła mnie ta historia na samym początku, byłam nawet smutna, że znowu zdecydowałam się przeczytać coś, co nie odpowiada moim gustom. Sceny na policji, wprowadzenie do historii, nie wiem, nie czułam tego zupełnie. Byłam nawet bliska odłożenia jej, ale pomyślałam: do okrągłej liczby stron. No i tak czytałam, czytałam….. Aż zamiast tej okrągłej strony zobaczyłam tylną okładkę ?

 

 

Bardzo drażniły mnie najpierw opisy; że jest ich sporo, całkiem sporo. Później, że każdy rozdział odpowiada innemu bohaterowi, i to z jego perspektywy przyglądamy się dalszej historii. Aż w końcu to, że w tych perspektywach różnią się nie tylko bohaterowie, ale też osoby: tutaj za bohaterkę mówi narrator, a ta z kolei opowiada o sobie jako „ja”. Ogarnięcie tego zajęło mi kilka stron, ale później już się do tego przyzwyczaiłam.

 

Sama historia jest całkiem łapiąca za serce: giną w końcu małe, czteroletnie dzieci. Nikt nie wie, jak do tego dochodzi, poza tym, że dzieje się to w pełnych gwaru miejscach. Tak, jak ginie ślad po dziecku, ginie po porywaczu, i jak tu szukać igły w stogu siana, jak wszyscy chcą już, teraz, a czas niesamowicie pędzi a rozwiązania nie ma?

 

Ostatnie kilka rozdziałów to istna jazda bez trzymanki. O ile – jak napisałam wyżej – na początku byłam ciut rozczarowana, końcówka wszystko mi wynagrodziła.

 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję

Zobacz także