Czy piętnasty dzień lutego jest odpowiedni na to, aby wrzucić ulubione książki poprzedniego roku?
Oczywiście, że tak 🙂
„Chłopki” to opowieść o kobietach wiejskich, które wolały być wszędzie indziej tylko nie tu; które musiały harować ponad swoje możliwości, a ich edukacja była drugorzędną a nawet i trzeciorzędną sprawą. Książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie, chociaż pochłaniałam ją na wiele sposobów jednocześnie – i w ebooku, i w audiobooku, który ostatecznie to starcie wygrał (czytała wyśmienita Maria Peszek).
Opowiadane przez autorkę historie jednocześnie przenoszą nas w czasie, i przytłaczają faktem, że… wciąż się rozgrywają. Dlatego też pewnie dobrze odnajdą się w „Chłopkach” ci, którzy na wsi spędzali więcej niż dwa tygodnie w roku, którzy słyszeli rozmowy swoich bliskich o dawnych czasach i którzy patrzą na wieś przez filtr kogoś, kto wie, że to nie jest sielanka. Nie żałuję czasu, który nad nią spędziłam.
„Wielu potomków niepodzielających poglądów swoich dziadków prowadzi prawdopodobnie tego typu wewnętrzne monologi, by zachować dobrą opinię o swoich bliskich, ponieważ trudno zrozumieć sprzeczności, które te przyzwoite i bezgranicznie oddane swoim bliskim osoby mieściły w swoim charakterze”.
„A co wyście myślały” to z kolei rozmowy – a bardziej wrażenia z rozmów dwóch autorek z kobietami, przedsiębiorczyniami, sklepowymi, które mieszkają na małych wsiach z których młodzi wyjeżdżają, starsi umierają i mało kto tam zostaje. Życie usłane jest pytaniami „co inni powiedzą”, jak zareagują na odstępstwo od normy, a w końcu jak będą zaglądać przez płot, żeby zobaczyć, co się dzieje. Nie jest napisana tak płynnie jak „Chłopki”, nie frunie się przez tekst, ale jednak coś mnie powstrzymywało przed jej odłożeniem.
Podobno zaczęło się od anonimu. Kartka A4 a na niej „Zestawienie zakładów pogrzebowych, które za łapówki przejęły prosektoria w łódzkich szpitalach”. Późniejsze śledztwo Tomasza Patory i dwóch dziennikarzy, w wyniku którego ujawniona została największa afera w historii III RP. Tak, jak w tym anonimie – zakłady pogrzebowe przejmowały prosektoria, szpitale handlowały informacjami o zgonach, specjalnie opóźniano wyjazd karetek, a nawet jak te już wyjechały, to i tak wiele „przypadków” nie wyszło z karetki o własnych siłach. I dobra, wiem, świat przyzwyczaił nas do brutalności. Ale szczerze, całkiem szczerze, książka wywarła na mnie ogromne wrażenie, jednocześnie sprawiając, że było mi wielokrotnie po ludzku niedobrze, kiedy czytałam jak pracownicy karetek mówili o pacjentach i ich ciałach, jak bardzo byli odczłowieczani, i jak liczyła się tylko kasa. Well, ciężko o niej zapomnieć.
A skoro już o korupcji mowa… Tym razem w oddziale policji w Baltimore. Okazuje się, że dochodzi tam do największej ilości brutalnych przestępstw od 20 lat. Całe zamieszanie rozpoczyna śmierć w podejrzanych okolicznościach 25letniego mężczyzny, ludzie wszczynają zamieszki. Ktoś musi za to odpowiedzieć. Kto lepiej wymierzy sprawiedliwość niż sierżant Jenkins i jego „elitarna” jednostka. Takiego obrotu spraw nie spodziewa się nikt, bo okazuje się, że co prawda jednostka może i jest elitarna, ale nie z takich powodów jak powinna. Otóż decyduje się Jenkins tą okazję wykorzystać dla własnych celów. Mają zabłysnąć? Proszę bardzo, pokażą, jak bardzo są skuteczni. Wszczynając bójki, podkładając narkotyki, wysyłając za kraty tych, których chwilę wcześniej pieczołowicie wrobili. Oj, jacy są skuteczni. Kradną pieniądze, przywłaszczają narkotyki zdobyte podczas nalotów, fabrykują dowody tylko po to, by zmylić wszystkich którzy patrzą im na ręce. Autor poświęcił ogrom czasu, aby oddać wszystko w swojej książce i zupełnie nie dziwię się, że na jej podstawie powstał serial. Czasem wolałoby się myśleć, że to tylko rzeczywistość wykreowana na czyjeś potrzeby.
W wywiadzie autor o wyroku wobec Moniki Osińskiej mówi, że „odebranie nadziei to prawo zemsty”, i tak jak pisałam pod postem na Instagramie, właśnie o tym jest ten reportaż. Oczywiście kobieta dopuściła się brutalnego morderstwa, ale Tochman idealnie obrazuje dwa podejścia do sprawy- z jednej strony mamy tą kobietę, która zrobiła cos niewybaczalnego, a z drugiej strony media, które ustawiają konkretną narrację wobec osoby która nie może się bronić. Na dwóch „towarzyszy” Osy nikt nie zwraca uwagi, są prawie niewidoczni chociaż też byli sądzeni.
Jennette została dziecięcą aktorką, bo takie było marzenie jej matki. Tej samej, która przez lata się nad nią znęcała, pchnęła w sidła bulimii, alkoholizmu, nie pozwalała samodzielnie myć do 16 roku życia. Zamieniła jej życie w piekło, dlatego tytuł serio w pewnym momencie zupełnie nie dziwi.
Jak już wiele razy ustalono, nie jest to może dzieło literatury, bo „I’m glad my mom died” jest napisana prostym językiem, jednak uwaga – nie liczy się sposób w jaki została napisana, a o czym.
A jest o czymś okropnym, o tym jak rodzice monetyzowali dzieci, jak wykorzystywali je do pracy w szkodliwych warunkach, jak stacja je wykorzystywała, jak rodzice ją wykorzystywali i faktycznie jak odetchnęła z ulgą, gdy jej matka zmarła.
Patryk Pufelski „w krakowskim Zoo doglądał kopytnych”. Umie opiekować się zwierzętami, a doświadczenie zebrał opiekując się córką znajomych (fajne porównanie). Książka najpierw była pamiętnikiem, który wygrał konkurs pamiętników osób LGBTQ+ , i zupełnie nie dziwię się, że zdecydowali go wydać. Otula niczym gruby koc, nawet jeśli miesza szczęśliwe opowieści z tymi mocno gorzkimi. Chciałabym więcej.
Na Goodreads dałam pięć gwiazdek. Małecki przedstawił losy dwóch rodzin na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Uciekająca przed Armią Czerwoną Niemka przeklina Jana Łabendowicza, bo ten odmówił jej pomocy. Jego żona chwilę później rodzi odmieńca – chłopca o skórze białej jak śnieg. A przecież wiejska społeczność nie akceptuje wybryków natury. Córeczkę Bronka Geldy ściga klątwa Cyganki. W wieku kilku lat córka zostaje ciężko poparzona w wyniku wybuchu granatu. Ich losy przecinają się w niespodziewanych momentach, a poważnie robi się, gdy młodzi – dwójka odmieńców, splata swoje losy na dłużej, bo zaczyna ich łączyć uczucie. Po latach tajemnicę rodzinna powoli rozwiązuje ich syn Sebastian. Piękna powieść, którą słuchałam na początku zeszłego roku w postaci audiobooka. Umilała mi nudne dni w pracy, a kolega siedzący obok musiał patrzyć na mnie jak na wariatkę, kiedy wybałuszałam oczy ze zdziwienia, albo komentowałam to, co słyszałam, na głos.
W teorii chodzi o zakładników, którzy są uwięzieni w mieszkaniu, które przyszli oglądać. Jednostka najpierw napada na bank z bronią w ręku, później zabarykadowała się w mieszkaniu z niewinnymi ludźmi, których poznajemy na przestrzeni książki. „Niby” o napadzie, bo on był zalążkiem historii i powodem, dzięki któremu poznajemy losy bohaterów, to, jak ich losy się splatają, jak życia i historie opowiadane nie są jednoznaczne, a każdy kij faktycznie ma kilka końców. Zakończenie szalone, nie doprowadziło mnie co prawda do łez, ale po prostu byłam zaskoczona. A Backman, wówczas po raz pierwszy, ale udało mu się to zrobić kilka razy, pokazał jak umie czarować słowem i jak bardzo jest w stanie zwykła historię zamienić w coś magicznego, choć dotyczy zwykłych ludzi a magia zawiera się między kolejnymi pięknymi zdaniami, które chciałoby się zaznaczyć i podkreślić i wyryć w pamięci na zawsze.
Od pierwszej strony przenosimy się do Bjornstad, miasteczka, które nie tylko żyje hokejem, ale właściwie nim j e s t . Życie całej społeczności kręci się wokół stadionu, meczy, ba, każdy aspekt życia mieszkańców dostosowany jest do tego, co dzieje się na lodzie. To opowieść o mieszkańcach, którzy wszystkie traumy ukrywają w… hokeju. Przecież nic nie jest na tyle ważne albo – przecież wszystko jest ważniejsze. I tak sobie żyją, dopóki hokeista, taki wiecie, najlepszy z najlepszych, gwałci młodą dziewczynę. Miasteczko się rozpada. Mieszkańcy nie potrafią się odnaleźć, dzielą się na dwa obozy: przecież ona jest winna, a on tylko żartował. Prosiła się sama o to, przecież. To jest taka sinusoida emocji, wrażeń, przekrój miasteczka i jego mieszkańców i tego, jak jedno wydarzenie wpływa na konkretne osoby. Tak, jak pięknie napisana, tak samo trudna w opór. A zakończenie? Hell no, klękajcie narody, nie przewidzisz tego. Pewnie dlatego rzucasz się na kolejne części, nie możesz żyć, ale nie możesz też czytać, bo sprawia ci to fizyczny ból. To znaczy: to dobra lektura