Popularne rodzeństwo postanawia wyprawić epicką imprezę z okazji końca wakacji. Czy coś może pójść nie tak? Pewnie nikt o tym nie myśli (może i dobrze, bo pewnie wtedy impreza nie doszłaby do skutku). Warto dodać: jesteśmy w Malibu, jest rok 1983 a tytułowe rodzeństwo to rodzeństwo Riva. Jest ich czworo, są popularni, a coroczna impreza organizowana przez najstarszą z nich, Ninę, staje się hitem sezonu.

Rodzeństwo Riva jest popularne w Malibu. Można powiedzieć – znają ich wszyscy, niekoniecznie przez ich zasługi w dziedzinach, w których się spełniają. Najstarsza z nich jest supermodelką oraz surferką; Jay oraz Hud kolejno surferem oraz fotografem, a najmłodsza – Kat, dopiero samą siebie odkrywa. Poza tym mają popularnego ojca, który jest światowej sławy muzykiem i w zasadzie na tym jego rola w ich życiu się zaczyna i kończy.

Chociaż impreza wydaje się być osią całej historii, tak naprawdę stanowi jedynie wierzchołek tego, co wydarza się na kartach tej powieści. Może odpowiadać za to narracja, która jest prowadzona dwutorowo. Bo jednocześnie mamy współczesne wydarzenia widziane oczami któregoś z rodzeństwa, ale też te sprzed kilkudziesięciu/kilkunastu lat, opowiadające drogę jaką musieli pokonać aby znaleźć się w tym miejscu, w którym ich poznajemy. A trzeba przyznać, że nawet jak na książkę która jest fikcją, ta droga była  naprawdę kręta i skomplikowana.

Historia wielkiej miłości dość szybko przeistacza się w historię rodziny, która wycierpiała więcej, niż musiała, a każde wydarzenie tej nocy, chociaż momentami wydaje się absurdalne, wymuszone i obdarte z „przypadku” ma jednak jakieś poparcie w przeszłości. I im bardziej denerwuje czytelnika lub przyprawia go o rwanie włosów z głowy, tym bardziej pod koniec okazuje się że musiało się wydarzyć. Mój love hate relationship z „Malibu Rising” polegał na tym, że zupełnie nie mogłam się wgryźć w historię; jednocześnie czułam się zła, że mi się nie podoba, zła na autorkę, że co ona wyprawia, a w końcu zła na bohaterów, że co oni robią. A później okazało się, że już ją skończyłam i byłam zła, że tak szybko. Cała paleta emocji, a to tylko odnośnie warstwy wierzchniej! Pierwszy raz od bardzo dawna zdarzyło mi się wyczekiwać momentu, w którym będę mogła wziąć czytnik do ręki i czytać, czytać i czytać.

How were you supposed to change- in ways both big and small- when your family was always there to remind you of exactly the person you apparently signed an ironclad contract to be

Napięcie, budowane przez cała książkę, poprzez całą imprezę zostało powoli rozładowywane, chociaż jeszcze zdarzało mu się nabierać na sile. Samo zakończenie, któremu według mnie do ideału brakło jedynie odrobinę, znalazło poparcie w historii, poprzednich wydarzeniach, traumach i uczuciach, które bohaterowie w końcu zaczęli do siebie dopuszczać. Jednocześnie właśnie zakończenie pokazało, jaka zmiana zaszła w całej czwórce rodzeństwa, jak kolejno podejmowane decyzje dawały im zaginione poczucie kontroli nad swoimi życiami. 

Tak, czuję niedosyt, jednak w pozytywnym sensie. Chciałabym więcej, bardziej i mocniej, ale znowu – niedopowiedzenie sprawiło się idealnie. Przynajmniej tu, teraz i przy okazji tej książki. 

Zobacz także