Niewiele jest filmów, które z wielką chęcią oglądam drugi raz, niewiele jest filmów, do których potrafię (i chcę) wracać częściej. „Like crazy” jest jednak wyjątkiem, dlatego też pomyślałam, że Wam o nim opowiem, chcąc zagłuszyć ciszę, jaka tu ostatnio panuje. 

„Like crazy” (polski tytuł doprowadza mnie do wariactwa) opowiada o Brytyjskiej studentce, która zakochuje się w Amerykaninie. W momencie, kiedy jej wiza traci ważność, ich miłość zostaje wystawiona na próbę wytrzymałości.
Mogłoby się wydawać, na pierwszy rzut oka, że to będzie znowu mdła komedia romantyczna, gdzie para zakochanych staje przed trylionem durnych problemów, które i tak im nie przeszkodzą w tym big love. Też miałam takie obawy, pierwszy raz to oglądając. Po kilku minutach zmieniłam zdanie diametralnie. Wiecie, bo ja lubię słuchać, jak mówią po angielsku, a jak dołączy się do tego brytyjski akcent, to już w ogóle omdlewam przed ekranem laptopa. Udało mi się, wprawdzie, nie zemdleć, ale połkać w duszy i owszem, bo byłam skłonna zakomunikować wszystkim domownikom, że ja ogląda, i jak skończę, to mam zamiar to przeżywać przez X następnych dni, bo tak mi się to spodobało, że nie ma słów.
Życie nie jest piękne. Życie pełne jest bezsensownych wydarzeń, uczuć poplątanych, słów niewypowiedzianych (ze strachu), i ogólnie jest do bani. To wszystko wiemy. Wiemy również, że miłość (podobno) nie wybiera i jak się człowiek zakocha, to raczej szybko mu nie przejdzie nawet, jeśli obiekt jego westchnień będzie hen hen daleko. No dobra, przynajmniej tak mówi większość romantycznych filmów, więc może stąd taki schemat?
Jako wierna kinomaniaczka, z uporem maniaka, patrząc na to, co robią bohaterowie, darłam się: „no chyba zgupiałeś!!”, „no co ty idioto wyprawiasz, no jak!” albo końcowe „to koniec?? naprawdę?? nie będzie jeszcze kilku minut na dopowiedzenie? NIE?!”, dopiero później rozumiejąc, że chyba raczej nie usłyszą moich błagań, ani próśb. W takim wypadku kontynuowałam oglądnie, zniesmaczona jednakże faktem, iż mój głos nie został usłyszany. 
Czasem wydawało mi się, że Jacob to taka dupa wołowa, która nie potrafi poświęcić się dla drugiej osoby, później jednak stwierdziłam, że może to i dobrze – bo przecież tylko bohater romantycznej komedii jest w stanie wszystko wyidealizować, a wiadomo, że życie toczy się własnym torem. 
Zakończenia nie rozumiem, ale nie będę poruszała tego tematu, bo może ktoś z Was tego nie oglądał.  Czy spodziewałam się więcej? Nie, nie spodziewałam się niczego innego oprócz tego, co widziałam. Oczywiście, parę rzeczy mogłabym zmienić,  zmienić bieg wydarzeń, jednak… czy jest w tym sens, w gdybaniu co by było gdyby? Nie sądzę. 
Polecam, bardzo fajny film na spędzenie wolnego czasu. Nie będziecie żałować 🙂

Zobacz także