Księga snów // Nina George PRZEDPREMIEROWO

Często zadajemy sobie pytania, na które my ani nikt inny nie jest w stanie odpowiedzieć. Czy  po śmierci rzeczywiście coś jest? Czy umierając rzeczywiście idzie się ciemnym tunelem w stronę światła? Czy ludzie od wielu lat pogrążeni w śpiączce słyszą, co wokół nich się dzieje, śnią, czy może są zawieszeni pomiędzy dwoma światami i za bardzo nie wiedzą, jak zrobić krok do przodu? Na żadne z powyższych nie jestem w stanie odpowiedzieć. Tak samo nie potrafi, wydaje mi się, Nina George, autorka książki „Księga Snów”, o której chciałabym dzisiaj Wam opowiedzieć.
Wszystko zaczyna się od tego, że Henri, główny bohater książki, dziennikarz wojenny który nie poukładał sobie życia z lęku przed założeniem rodziny, ratując tonącą dziewczynkę, sam zapada w śpiączkę. W tym oto właśnie momencie przeszłość zaczyna przeplatać się z teraźniejszością, to, co się wydarzyło z tym, co dzieje się teraz, a dawne niby skrywane uczucia z tymi, które w tej właśnie chwili przeżywają trudne momenty. Czy mowa o Eddie, która nie wiedziała, że po rozstaniu mężczyzna nadal żywił do niej jakieś uczucia (inaczej chyba nie powierzyłby w jej ręce swoich losów), czy może nigdy niewidziany syn, Samuel, którego zaniedbał – wciąż,  bojąc się wszelakiego rodzaju przyrzeczeń. Bohaterowie, choć naprawdę nie mieli z Henrim zbyt dobrych relacji, w tych trudnych chwilach wspięli się na wyżyny. 
Tak naprawdę, by powiedzieć, o czym Księga snów tak naprawdę jest, nie trzeba mówić zbyt dużo. O marzeniach, tych, które udało się nam spełnić i tych, nad którymi wciąż pracujemy. O emocjach, głęboko skrywanych, czy tych które powoli wychodzą na światło dzienne, przybierając tym samym jakieś poważniejsze odcienie. O przeszłości, która wpływa na teraźniejszość, aż w końcu o strachu o tym, co będzie, czy będzie i jeśli w ogóle będzie. Księga snów to podróż w odchłanie umysłu, o istnieniu których czasem możemy nawet nie mieć pojęcia. O śmierci, że ta nigdy nie jest łatwa nawet jeśli się jest na nią przygotowanym,  i o nadziei która naprawdę umiera ostatnia.

Jeśli idzie o panią George, którą znam dzięki „Lawendowemu pokojowi”, wokół którego dużo było sprzeczności, bo jedni uwielbiali (ja), drudzy mówili że dziwne jakieś, a trzeci że w ogóle nie dało się tego czytać. Niezależnie od tego, co sądziliście o poprzednich książkach pani George (bo „Księżyca nad Bretanią” nie było mi dane przeczytać), wydaje mi się, że po Księgę snów sięgnąć nie zaszkodzi. Nie ma patosu, jest ciekawie, czasem fajnie, czasem smutno, ale przede wszystkim prawdziwie i realnie. Historia zaś wciąga, nie nudzi ale przede wszystkim zmusza do myślenia nad tym, by korzystać z każdej chwili pełną piersią, bo nigdy nie wiadomo kiedy to będzie nasz ostatni dzień. Niestety. 
Egzemplarz książki otrzymany dzięki uprzejmości 
Premiera książki: 02.02.2017

Zobacz także