Kasia Z. została zamordowana w listopadzie 1998 roku. Sześć tygodni później, w śrubę płynącego statku, wplątała się ludzka skóra zdjęta z ciała. To była Kasia.
Przez lata w śledztwie nie działo się nic konkretnego. Jakieś szlaki były, ale nie potwierdzone. Tropy niby się pojawiały, ale żaden nie prowadził do niczego konkretnego. Autorka przeprowadza czytelnika właśnie przez te wszystkie lata, w których nic się nie działo. Następnie przedstawia postać skazanego oraz jego teoretyczne motywacje. Piszę „teoretyczne” bo po lekturze tej książki trudno brać cokolwiek za pewnik.
Jednocześnie zadając raz po raz pytanie – czy to jest właściwa osoba? Nie sposób odpowiedzieć na to pytanie, gdy wraz z jej dziennikarskim śledztwie okazuje się, że w towarzystwie oskarżonego kręciło się kilak podejrzewanych osób, które albo jakoś ginęły albo okazywały się dla sprawy nieistotne. Odpowiedzi na pytanie autorka na tacy nie podaje a jedynie zachęca do tego, aby nie wierzyć ślepo informacjom, które są upubliczniane, bo nic, nawet sprawa nad którą ktoś siedzi ponad dwadzieścia lat, nie jest jednoznaczna.
Bezpośrednio po lekturze miałam wiele rozmyślań, które krążyły wokół jednego: czy na pewno to jest ta osoba? Dlaczego nikt nie przyjrzał się temu kolesiowi, który był w towarzystwie skazanego? Który na każdym momencie śledztwa, przynajmniej z tego, co opowiadała autorka, powinien być pierwszym który zostanie przesłuchany? Spoiler alert – nie był, chociaż sąsiedzi zgłaszali go milion razy za różne przewinienia.
Za to historia „oprawcy” wydaje się idealna, by zrobić z niego ofiarę. Poświęcić w imię statystyk, rozwiązanego śledztwa, i chwały, że udało się ją rozwiązać po tylu latach niepowodzeń.
Problemy rodzinne, lekka niepełnosprawność, rozwiedzeni rodzice, bicie, złe traktowanie, stalkowanie kobiet, nieustępliwość. No przecież idealnie. nie wygrzebie się, jeśli zarzucimy go zarzutami. nikt mu nie uwierzy.
Ani ja, ani tym bardziej autorka nie twierdzimy (tak mi się wydaje), że ten, który został skazany jest niewinny. Możliwe, że ma coś na sumieniu. Całościowo razi jednak fakt, że tyle aspektów zostało pominiętych, i może gdyby nie to, dzisiaj sytuacja wyglądałaby inaczej.
Reportaż polecam, tak zresztą jak każdy autorstwa Moniki Góry. O jednym kiedyś pisałam, jeśli chcielibyście się zapoznać.