Jak zawsze // Zygmunt Miłoszewski

Pan Zygmunt Miłoszewski. Jak ja tęskniłam. Od momentu odłożenia Gniewu było mi smutno. Dlaczego pan nic nie wydaje, zastanawiałam się. Przeczytałabym coś jeszcze. Jakiś czas później na Facebooku – o, będzie książka! Już, już, idzie do druku. Jest nadzieja. Przewidywana data premiery. I wiadomość, czy nie chciałabym jej przedpremierowo zrecenzować. Czy tak wygląda niebo? Cholipcia, opłacało się pisać, i czytać, i robić to  nawet jak mi się bardzo nie chciało. Dostać książkę swojego ulubionego pisarza przed premierą. Kolejne marzenie odhaczone 😉
Mimo tego wyczekiwania, za bardzo nie czytałam, o co będzie chodzić, głównie po to, żeby dać się zaskoczyć. Trochę gdzieś tam w kącie głowy myślałam, że może znów kryminał, że może jednak, że czemu nie.
No, muszę wam powiedzieć, że Jak zawsze obok kryminału to chyba nawet nie leżało 😀 Co w żadnym stopniu nie jest złą rzeczą, bo widać, że pan Miłoszewski się rozwija, wypróbowuje nowe gatunki i hej, jeśli to ma tak wyglądać, to ja jestem za tym, żeby jednak te kryminały na jakiś czas porzucić. Ale tylko „na jakiś czas”, bo jednak coś bym tam jeszcze takiego krwistego poczytała.

Jak zawsze to taka przewrotna komedia ironiczno-romantyczna o parze, która jakby dostała szansę od losu na przeżycie swojego życia od nowa. W zasadzie nie sama para, bo ich miłość także, i nawet Warszawie się poszczęściło, że ten zegarek, kalendarz, że to się cofnęło o ileś tam lat. I taka nowa karta się otworzyła, nowa szansa na to, by jeszcze odmienić bieg rzeczy, by przyjrzeć się swojemu dotychczasowemu życiu, by zobaczyć, że zawsze może być gorzej, a może jednak nie.
Głównymi bohaterami są Grażyna i Ludwik, którzy mają za sobą pięćdziesiątą rocznicę ślubu. I tak jakoś im się to życie wiedzie, a tu pewnego ranka się budzą, i coś jest nie tak. No młodsi są jacyś, trochę mniej zakonserwowani, gdzieś się budzą, w zasadzie nie wiedzą gdzie i ta rzeczywistość, co ich otacza, to jakby taka trochę wyjęta… no nie wiadomo, skąd? Najgorsze jest to, że są młodsi, cofnęli się w czasie a jednak pamiętają, jak wygląda ich „prawdziwe” życie, wiedzą, co do czego prowadzi, a jednak utknęli w czymś czego nie do końca są świadomi. I o tym zagubieniu w życiu, które przeżywa się po  raz drugi wiedząc, jak skończyło się to za pierwszym razem, jest Jak zawsze.
W sumie obawiam się tego, że jednak trochę nastawiłam się na to, że pan Miłoszewski ma jakiś poziom, w sensie to, co pisze, utrzymuje się na jakiejś górnej półce, i to jest dobre ponad wszystko, co się do tej pory przeczytało. I tu muszę przyznać, że na początku byłam trochę zawiedziona, że jednak tu nie ma trupów, zabójstw i tym podobnych strasznych rzeczy, za którymi tęskniłam. Byłam rozczarowana także swoją własną postawą, że oto przyzwyczaiłam się do jednego stylu pisania i innego za żadne skarby nie przyjmę. Ale później popatrzyłam trochę na okładkę. Na te piękne „pocztówki” związane z Warszawą, następnie wpadłam na jakieś zdanie trafione w punkt i trochę mi się punkt widzenia odmienił.
Znaczy tak. Jak zawsze rządzi się własnymi prawami, które albo się od początku zaakceptuje i wtedy lektura książki będzie przyjemnością, bo to naprawdę sama dobroć jest, różna od tego co pan Zygmunt do tej pory wypuścił, ale jednak wciąż utrzymująca się na dobrym poziomie, albo będzie się mówiło pod nosem caly czas „nie no, to nie to” i wtedy to książkę możecie odłożyć, bo nic z niej nie zrozumiecie.
Trochę przewrotna, trochę ironiczna, a na pewno taka, jakiej dotąd nie czytaliście. Choćby z ciekawości warto po nią sięgnąć, bo przecież wiadomo, że nie wszystko się wszystkim musi podobać. Przy okazji łatwo idzie dojść do jednego: nigdy więcej myśli o tym, by cofnąć się w czasie i pozmieniać kilka rzeczy. Bo to jednak trochę bagno jest, obudzić się X lat wcześniej. Wiedząc, że to co było już nie wróci i ogólnie to ja się z tego cyrku wypisuję.
Jak zawsze  nie jest jak zawsze.
Za przedpremierowy egzemplarz książki dziękuję

Zobacz także