Książki pani Moniki Szwai z pewnością nie zaliczają się do tej górnolotnej literatury, którą każdy powinien znać. Jest to po prostu książka na lekkie, letnie wieczory, kiedy to nie chcemy zbytnio skupiać się nad tym, co aktualnie mamy przed oczami.
Bohaterką „Gosposi prawie do wszystkiego” jest Maria, która postanawia odmienić swoje życie. Nie chce być już żoną swojego męża, który sprawił, że musiała porzucić swą uczelnianą karierę. Maria, prawie-doktorantka językoznawstwa, stłamszona przez męża, chce żyć od nowa. Przecież życie nie musi być takie niesprawiedliwe! Nie musi polegać na spełnianiu czyichś zachcianek. Podejmuje decyzję: wyprowadza się w bliżej nieznane. Wsiada w samochód i jedzie przed siebie. Zaczyna smakować swojego życia, życia, którego nie znała. Zaczyna pracować jako gosposia. Ale nie myślcie sobie, że taka normalna gosposia, która uznaje wyższość pracodawcy. Po drodze poznaje osoby, które zmieniają jej życie, a w tym wszystkim nadal pozostaje sobą – miłą, dążącą do celu Mareszką, przed którą otworem stało nowe życie. Życie, które mimo wszystko mogło być przyjemne… I toczyć się według zasad tylko przez nią wytyczonych.
Jak mówiłam, nic górnolotnego. Jednak bardzo miła propozycja na wieczory spędzone z kubkiem herbaty (a w tych warunkach pogodowych: chłodnym napojem). Może nie zostawi po sobie żadnego śladu, nie wryje się wybitnie do umysłu. Ale czy czasem nie można pozwolić sobie na coś niezobowiązującego? 😉