Źródło
Mam słabość, wielką słabość do bajek, nawet jeśli nie mają zbyt chlubnej opinii, nawet jeśli nie przypominają swoich poprzedników i w końcu, nawet jeśli są znacznie gorsze, niż mogłabym przypuszczać.

Finding Dory jest niejako kontynuacją Gdzie jest Nemo, choć od premiery minęło już dużo czasu i tak naprawdę jestem pod wrażeniem, że tyle im to zajęło, zrobienie tego kolejnego filmu. Przecież to była dobra bajka, którą się oglądało, i mówiło potem o tym jak te rybki są fajne. Ja jeszcze zawsze dodawałam, że śmieszne, że mogą pływać pod wodą i mieć otwarte oczy i mówić. To mnie fascynowało.
Minęło jednak dużo lat, nowa bajka pojawiła się  w kinach, a ja jak zwykle nie miałam z kim do niego iść (to znak, że potrzebuję w swoim życiu osób, które oglądają bajki pomimo swojego wieku). Później ktoś doniósł, że niezbyt ta bajka, no i tak odpuściłam, do czasu, kiedy HBO GO nie dodało jej do swojego katalogu. No wtedy to raczej już nie musiałam nikogo o towarzystwo prosić, co nie. Sama sobie obejrzałam.
I tak za bardzo nie wiem, o co ludziom się rozchodzi. Historia jest słodka w swojej prostocie, bo opowiada o tej słodkiej Dory, cierpiącej na zanik pamięci krótkotrwałej, która w końcu sobie coś przypomina, mianowicie, swoich rodziców, i wbrew wszystkiemu i wszystkim (wciąż jest przecież sobą) wyrusza w podróż poszukiwawczą. Następnie wszystko idzie nie tak, ale to już inna sprawa.

Może rzeczywiście dupy nie urywa. Może rzeczywiście nie dostarcza takich samych emocji, jak Nemo dostarczał przed czternastoma laty. Ale to my się postarzaliśmy, i to nasz odbiór rzeczywistości się zmienił. A bajka? Wszystko trzyma się kupy, wydarzenia z siebie wynikają, przekazuje wartości, które warto wpajać młodym ludziom, o rodzinie, przyjaźni, nie poddawaniu się. Mi się bardzo podobała, ale jedyne, do czego mogę mieć – i mam wątpliwość – to fakt, czy spodoba się młodym widzom, którzy Gdzie jest Nemo oglądali, a może i nie? Oto jest pytanie 😉
 

Zobacz także