Człowiek, który wiedział za dużo // Monika Góra

W marcu 2018 roku, po ponad 30 latach ustalono sprawców. Rzekomo są to członkowie działającego gangu karateków z Radomia, którzy to właśnie mieli na koncie serię brutalnych napadów na wiele bogatych ludzi. Sprawa ta, jak można wyczytać z różnych źródeł ma drugie dno i to właśnie próbuje odkryć autorka książki.

W przypadku takich książek trudno mówić o nich w   dobra, zła, ciekawości czy może nudy. Zamiast fikcyjnych bohaterów z losami, które możemy śledzić, możemy się utożsamiać, liczyć na „happy end”. To normalne życie, prawdziwi ludzie oraz rzeczywiste tragedie sprzed lat. Które wcale nie straciły na znaczeniu, skoro nadal nie ma żadnych świadków, winnych, a jeśli są to i tak się nie ujawniają.

Autorka w napisanie tej książki na pewno włożyła dużo pracy, to na pewno. W kolejnych rozdziałach rozprawia się z kolejnymi niedopatrzeniami, które miały miejsce w trakcie trwania śledztwa. I nie będę mówiła, ile razy złapałam się za głowę. Ślady – nie zbierane. Dowody raz pojawiały się w wykazie, a raz magicznie ginęły. Każdorazowo zmieniają się także winni okrutnego morderstwa. A może także i powody, dla których mieliby tego dokonać. Co kilkadziesiąt stron.

Równolegle poznajemy historię Jaroszewicza „od początku”. Wojna, śmierć dziecka, wspinanie się po szczeblach kariery, problemy które zamiast z wiekiem maleć, w ręcz się nawarstwiają. I to nie tylko zawodowo, bo okazuje się, że w rodzinie nie było zbyt kolorowo. Mam więc wrażenie, że autorka książki postanowiła nie wybielać postaci Jaroszewicza. A mogła tak zrobić, bo przecież wiele razy zdarzyło się, że osoba, która w jakiś sposób zasłużyła się ojczyźnie, jest przedstawiona jako „albo mówić dobrze albo wcale”. Przeplatające się narracje prowadzonego śledztwa, powracających (ślepych) tropów sprawiły, że książkę pani Góry czyta się z zaangażowaniem godnym wciągającego kryminału. Tamten jednak kończy się pozytywnie: ujęciem winnego. W sprawie Jaroszewiczów tego zakończenia brak i na dobrą sprawę, po lekturze mam coraz większe wątpliwości co do tego, czy kiedykolwiek się tego dowiemy.

Jednak. O sprawie po raz pierwszy dowiedziałam się w zeszłym roku z jakiegoś magazynu kryminalnego. To bodaj zgrało się w czasie z aresztowaniem podejrzanych. Dla mnie jest to sprawa obca, o której szczegółach dowiadywałam się po raz pierwszy. Mam prawo być zaskoczona i przecierać oczy ze zdziwienia. Nie wiem jednak jak odbiorą to ci czytelnicy, którzy sprawę znają z nagłówków gazet czy pasków w programach telewizyjnych.

Zobacz także