Już sam tytuł naprowadza nas, mimowolnie i pewnie nieświadomie na tematykę książki. Może dlatego tyle zwlekałam by o niej napisać (bo otrzymałam ją w połowie sierpnia), ale mimo właśnie upływu czasu nadal zdaje mi się, że nie jestem gotowa by o niej mówić. Bo to nie jest książka w której czegoś bohaterom się zazdrości. To nie jest książka, w której przypatrujesz się co tam się dzieje w niej, i zakładasz,  że skończy się tak albo inaczej.
Książki o przemocy – psychicznej czy fizycznej nigdy nie będą łatwe ani przyjemne w czytaniu. Przyjemność, jeżeli już zakładamy że wynika z czytania i pożerania kolejnych książek, raczej tutaj nie występuje. Dobrym zabiegiem, który wykorzystała autorka zapewne nie po to, by nas rozczulić – a może jednak? – jest dziecięcy narrator.  Główną bohaterką, opowiadającą całą historię, jest kilkuletnia Ania, dziewczynka, która od swoich prawie najmłodszych lat musi zmagać się z ojcem… nie szczędzącym od alkoholu.  W splocie pewnych wydarzeń zostaje na niego „skazana” i od wtedy wszystko przybiera nie taki tor, jakiego by się spodziewała.
Tak naprawdę nie wiem, dlaczego po nią sięgnęłam bo zazwyczaj uciekam od książek o ciężkiej tematyce. Nie wiem czy zachęcił mnie sam opis, może okładka, a może jakiś wewnętrzny głosik mi podpowiedział że warto.  Oczywiście, że warto nawet mimo, że książka momentami jest dość chaotyczna (nadal – narratorem dziecko, można więc wybaczyć), że opowiada o trudnych rzeczach, o życiu niezbyt usłanym różami, życiu dzieci które są pozostawione samymi sobie. W trakcie czytania nachodziły mnie myśli, może trochę głupie, że w porównaniu z tym co tam się dzieje, to człowiek naprawdę miał dobrze, i choć czasem narzeka – choć staram się jak najmniej – to jednak warto to docenić. A takie historie mimo wszystko wbijają w fotel, sprawiają że człowiek docenia to co ma, ale też przenoszą do świata o którym czytamy w gazetach czy oglądamy w wiadomościach. Takie tragedie naprawdę się dzieją, za niejednymi drzwiami, i chyba jedno przesłanie w tym momencie przychodzi mi do głowy: reagować.
Jeśli poczuliście się zachęceni, jeśli jeszcze jej nie czytaliście – polecam 😉


Oesu. Rok akademicki zaczął się z wielkim przytupem. Nie mówię tu tylko o nowej uczelni, która jeszcze trochę mnie przeraża, wizji pisania magisterki skoro dopiero uporałam się z licencjatem, a w ogóle to nie wspominam nawet o pogodzie, która zachęca jedynie do zostania rano w łóżku. Yaay! 

Zobacz także