Co jakiś czas ktoś powtarzał – przecież byli zwykłymi licealistami. I raz na jakiś czas ktoś przytakiwał.
Ale tylko czasem, bo przez resztę czasu wiedzieli – byli zupełnie inni.
Chcieli zabijać. Mieli nawet szczegółowy plan. Którego nikt wcześniej nie odkrył, chociaż były do tego okazje. A to tylko jedno z wielu zaniedbań, do których doszło przed, w trakcie, ale i po wydarzeniach z 20 kwietnia 1999 roku.
Autor w swoim reportażu stara się jednak nikogo nie oceniać, a jedynie przedstawić faktyczny obraz wydarzeń poprzedzających strzelaninę, ale i tych, które nastąpiły już po tym dniu. W tym, co robi jest bardzo dokładny, bo przecież książka ma ponad pięćset stron, a praca nad nią zajęła Cullenowi chyba 10 lat.
W książce mieszają się dwie, a może nawet i trzy narracje; każda z nich skupia się na konkretnym momencie, dzięki czemu czytelnik nie przeoczy żadnego szczegółu, a jedynie może czasem gubić się w tym, co się dzieje.
Nie przeszkadza to jednak w odbiorze „Columbine”, bo od pierwszej do ostatniej strony to książka przesiąknięta bólem, niezrozumieniem i przede wszystkim niezgodą na wszystko, co się wydarzyło. Jest przesiąknięta niewyobrażalną stratą, z którą borykają się ci, którzy przeżyli, i którzy muszą z tym dalej żyć.
Będziemy szczęśliwi, jeśli do czegoś dojdziemy, to będzie największy środkowy palec, jaki możemy im pokazać – mówi. – Chcieli mnie zabić. Ale żyję. Ty nie. Mogę być szczęśliwa.
Zdanie wypowiedziane przez jedną z osób, która przeżyła, pokazuje hart ducha, i pewność, że mimo wszystko to oni są wygrani. Taka jest prawda. Nie ma większego środkowego palca niż życie. Na tyle, ile się da. Bo to kolejna szansa.
Bardzo spodobało mi się, że autor krytycznie podchodzi do zachowania nie tylko innych służb, tam, na miejscu wydarzenia, ale również do pracy swojej i swoich kolegów po fachu. To w końcu oni, może przypadkiem, a może zupełnie świadomie, zrobili z morderców… bohaterów, skupiając właśnie na nich całą uwagę. A nie na tych bohaterach, którym udało się przeżyć, a ból i cierpienie będą ze sobą nosili do końca życia.
Czy gdybym miała ją na czytniku, przeczytałabym ją szybciej? Możliwe, ale też niekoniecznie bo to nie jest lekka książka więc nie czyta jej się od deski do deski, za jednym razem.
Niemniej wciąż to ważna lektura i na pewno układa wszystko w jednym miejscu, chronologicznie pokazując, że to nie było nic kompulsywnego. I że stali za tym socjopaci, a nie młodzi “zwykli” ludzie.