Jesień jest zła, okrutna, podstępna i wredna. To tak w skrócie o tym, co działo się u mnie w ciągu poprzedniego tygodnia i co było przyczyną tego, iż milczałam. A tak zupełnie na serio, znikąd dopadło mnie przeziębienie, które wyssało ze mnie (serio!) chęci do czegokolwiek. Wypełzałam rano, szłam na uczelnię, przypełzałam z powrotem, przebierałam się, robiłam herbatę i wsjo do łóżka, patrzyć na białe ściany. Podobno, tak słyszałam, to był wstęp do tego, że jak kiedyś wyląduje w wariatkowie, to już w gapieniu się na ściany będę miała doświadczenie. Niemniej – wracam!
W ogóle wydaje mi się, że jakoś to rozpoczęcie studiów, rozpoczęcie nowego semestru mnie jakoś przytłoczyło. Gdyby to chociaż był pierwszy semestr, ale u licha, toż to piąty! Rutyna dawno powinna wejść w krew, kolejne problemy i niedogadania z uczelnią nie powinny mnie dziwić i w ogóle… powinnam do tego jakoś bardziej na luzie podejść, a widzę, że jest zupełnie na odwrót. W dodatku praca licencjacka, do pisania której trwają przygotowania, to jest coś nowego, coś zupełnie obcego, choć wszyscy zapewniają, że nie ma tragedii to ilość przypisów, bibliografii i tym podobnych po prostu mnie przeraża. Nic to jednak – da się radę, co nie?
Dzisiaj jednak przychodzę z recenzją książki, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Spodobała mi się, choć nie wiem czy o tego typu książce można tak mówić. Chodzi mi o „Cichego Wielbiciela” Olgi Rudnickiej. Doprawdy nie wiedziałam, że książka, niby zwykła, może wywołać we mnie takie emocje.
Julka wiodła dotychczas dobre, spokojne życie. Miała chłopaka, dobrą pracę i kilku znajomych, z którymi spędzała wolny czas. Miała też poczucie bezpieczeństwa, które pewnego dnia ktoś postanowił nadszarpnąć. Zaczęło się od bukietu kwiatów, który został przysłany na firmowy adres. Julii to w jakiś sposób imponowało, tak samo jak jej współpracownicy, Marioli. Po jakimś czasie jednak to, co było „miłe” przerodziło się w jakąś beznadziejną farsę.
Julia miała stalkera. Stalkera, który z każdym dniem pozwalał sobie na coraz więcej, naruszając sferę bezpieczeństwa nie tylko Julii ale i jej znajomych, jej rodziny. Tak naprawdę nikt nie czuł się bezpiecznie. Julia zaczęła bać się ludzi. W każdym widziała swojego oprawcę, choć do pewnego czasu nie miała wiedzy, kim on jest.
Wiecie, skończyłam czytać książkę i po prostu trzęsłam się ze strachu. Nie wiedziałam, nie byłam świadoma, jakie to wszystko jest straszne. Inaczej czyta się o takich przypadkach w mediach, gdy kolejna ‘gwiazda’ opowiada o byciu szykanowaną, byciu obserwowaną i tym podobne. Przyznaję się – zawsze wydawało mi się to przekoloryzowane mocno. No bo pewnie na własne życzenie tak mają, skoro wiodą publiczne życia. Otóż to moje rozumowanie to błąd – tak naprawdę każdy z nas może znaleźć się w sytuacji Julii.
To moja pierwsza przygoda z Olgą Rudnicką. Od razu taka udana. Choć nie jest to temat przyjemny, choć nie jest to temat, przy którym można się śmiać – choć bohaterowie starali się trochę humoru wykrzesać – książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Pokazała, że nie trzeba być sławnym, żeby mieć stalkera. Że te osoby, które to robią, maja problem ze sobą. Że to w zupełności nie jest nasza wina, że dajemy się podejść – te osoby dokładnie wiedzą, co robią. Mają wszystko zaplanowane. Mają wyidealizowaną wizję życia. Wydaje im się, że każdy do nich lgnie, że to oni mają dobre intencje, a świat się ku nim sprzeciwił.
Książka wywołała na mnie ogromne wrażenie. Przez kilka dni po przeczytaniu, przemykając się nocą do toalety wydawało mi się, że każde skrzypnięcie podłogi oznacza, że ktoś za mną idzie. A chyba właśnie takie książki powinno się cenić, takie, o których nie zapomina się wraz z przeczytaniem ostatniej kartki.
Jeszcze raz przepraszam za taką nieobecność i obiecuję poprawę 😉