„Ostatnia spowiedź” Nina Reichter

Brandin Rothfeld jest dziewiętnastoletnim rockmanem. Kobiety w całej Europie wzdychają do jego brązowych oczu i cudownej, niemal dziewczęcej urody. Wracając z trasy koncertowej Brade spóźnia się na przesiadkę i spędza noc na opustoszałym lotnisku. Jeszcze nie wie, ze będzie to najdziwniejsza noc w jego życiu. Spotyka wtedy Ally Hanningan. Tajemniczą Amerykankę, która go nie rozpoznaje. Spędzają ze sobą kilka magicznych, niezapomnianych godzin. A później wspaniała noc się kończy. I oboje już wiedzą, że nie spotkają się więcej. Nigdy więcej. Bo zbyt mocno czują, że coś rodzi się między nimi. Żadne z nich nie może się teraz zakochać.

Dopóki nie wzięłam książki w swoje ręce, opierając się na opiniach innych czytelników, myślałam, że to typowe, łzawe romansidło, które niezależnie od tego, co dzieje się gdzieś pomiędzy, dobrze się skończy. W jakimż ja byłam błędzie! „Ostatnia spowiedź. Tom 1” to mój ostatni Targowy nabytek (nie wierzę, że minął prawie miesiąc!), który to doczytałam dopiero, gdy w moje ręce wpadł Tom 2. Ale to takie moje dziwactwa.
Zaczyna się, powiedzmy sobie szczerze – jak zwykle. On jest kimś, Ona szarą myszką. Poznają się przypadkowo, na lotnisku… I cóż, dalej już nie jest tak kolorowo. Ona go nie rozpoznaje, on to poniekąd wykorzystuje. Po kilku wspólnie spędzonych godzinach, rozstają się. I mają o sobie zapomnieć, bo oboje zauważyli, że mimo, iż się nie znają, coś zaczyna się dziać. On daje jej numer telefonu, ona mówi, że jeżeli będzie chciał ją znaleźć, znajdzie ją. Ona zostawia kartkę z numerem jego telefonu w samolocie, on nie może wybić sobie jej z głowy. Na tym powinno się skończyć.
Wierzycie, drodzy czytelnicy, w miłość od pierwszego wejrzenia? Kupidynek od razu wali w serce strzałą, ono zaczyna mocniej bić na widok danej osoby… I wtedy, co? Czy nasi bohaterowie wierzą w taką miłość? Nie. Bo przecież liczy się stabilizacja. Żadne tam uczucia. Uczucia są zgubne. Sprowadzają ze sobą same problemy, kłopoty. Nic więcej. Tyle, że uczuć nie da się okiełznać. Nie tak łatwo zapomnieć, nie tak łatwo wyrzucić z głowy, z serca, obraz tej osoby. Nie tak łatwo.
Książka, choć jak pisałam wyżej, o której nie wiedziałam, co myśleć, rozgościła się w moim sercu na dobre. I choć może nie pojmuję niektórych rozwiązań czy wyborów bohaterów, nadal wcinam książkę, strona po stronie, nie mogąc doczekać się niewiadomego. Czy Bradin i Ally w końcu będą ze sobą? Czy pokonają przeciwności losu, które mnożą się im pod nogami w szybkim tempie? Czy Tom i reszta zespołu da Bradinowi tak zwany święty spokój? I – najważniejsze, czy Ally w końcu poczuje się bezpiecznie u boku mężczyzny, którego naprawdę… kocha?

„Starożytni nie pisali nekrologów. U kresu drogi pytali tylko: „Czy kochał? Czy przeżył namiętność? Czy targały nim skrajności tak silne, że trzeba samemu ich doświadczyć, by kiedykolwiek móc zrozumieć ich sens? Czy postępował nielogicznie i pochopnie, często łamiąc reguły, by chronić coś, czego – jak nienamacalnego – nie mógł uchwycić? By chronić miłość?”. Jeżeli tak, odchodzi człowiek pełen nadziei i wiary. Odchodzi, pamiętając. Bo choć nie wszystko jest spisane na kartach, choć wiele pominięto, a może nie dostrzeżono, jego serce nigdy nie zapomni. A obraz jego oczu zawsze będzie tak samo wyraźny jak w tej właśnie chwili…”

Powyższy cytaty wyjątkowo mi się spodobał, ponieważ skojarzył mi się z pewną smutną sytuacją.
Te wszystkie odpowiedzi znajdziecie w „Ostatniej spowiedzi”, którą z całego serca Wam polecam. Obecnie wchłaniam drugi tom, koleżanki poprosiły o pożyczenie pierwszego. Nie mogę przecież odmówić! Czytajcie więc, a ja czekam i na Wasze opinie 🙂

Zobacz także